Top 5 pierwszego trymestru
Powoli (Jezu, jak ten czas się ciągnie...) wkraczam w drugi trymestr. Podobno bezpieczniejszy, łatwiejszy, przyjemniejszy. Podobno, bo póki co czuję się, jakbym po pas tkwiła jeszcze w trymestrze pierwszym. Mój małżonek (nazwijmy go w skrócie: Pe) wyczytał nawet, że najbliższe miesiące nazywane są "ciążowym miodowym miesiącem". Ha, ha, ha. Mogę się założyć, że termin ten ukuł jakiś facet.
Ale wracając do tematu, pierwszy trymestr ma się ku końcowi. Pora więc na małe podsumowanie. Jakie momenty na pewno zapamiętam?
Pierwszy objaw. Lato, słońce, morze, 41 stopni w cieniu. Mając na uwadze własne zdrowie, sięgam po tubkę kremu do opalania SPF50. Hm, hm, hm. Czemu on tak przeokrutnie śmierdzi? Dolali do niego litr czystej wódki? Pytam więc Pe, czy i on czuje ten niesamowity, za przeproszeniem, odór. "Yyy, ale przecież ten balsam w ogóle nie pachnie". Hm, hm, hm. W jednej chwili wyświetliła mi się w głowie cała lista ciążowych objawów i jak byk oczami wyobraźni zobaczyłam: "zwiększona wrażliwość na zapachy".
Test ciążowy. Tuż po przyjeździe z wakacji pobiegłam do apteki po test. No dobrze, aby nie mijać się z prawdą: popędził Pe, tak, że się za nim kurzyło. O dziwo, w pełni spokojna i niemal pewna, że to tylko formalność, nasikałam, gdzie trzeba i - gotowe. Dwie kreski. Choć przyznać trzeba, że ta druga kreska dość marna była, więc zrobiłam też test drugi i trzeci...
Pierwsza wizyta. Wciąż, ku własnemu zaskoczeniu, bardzo spokojna i wyluzowana umówiłam się do ginekologa. Jest: pęcherzyk ciążowy. Takie małe okrągłe coś, które owszem potwierdza, że do zapłodnienia doszło, ale niekoniecznie jeszcze świadczy o tym, że ciąża dalej się rozwinie. Ziarenko niepewności wpadło do mojej oazy spokoju. I tkwiło tam do następnej wizyty, na której już oficjalnie można było założyć kartę ciąży.
Pierwsze USG. Oczywiście, chodzi mi o takie, na którym widać już coś więcej niż białą plamę, której ponoć mają urosnąć ręce i nogi. Mowa o takim USG, na którym przemiła pani dr kawałek po kawałku opisuje, co dokładnie widać. Tu nóżka, tam uszko, o, a tu pięć paluszków, no proszę, teraz macha do mamusi. Nawet największy twardziel może się wzruszyć.
Pierwsze... mdłości. Do mniej więcej 8. tygodnia ciąży nie wiedziałam, co to mdłości. Zaczęłam się nawet zastanawiać (o, ja głupia), czy wszystko w porządku i może lepiej, gdyby jednak te mdłości się pojawiły. No i masz, gdybym tylko mogła cofnąć czas, to sama trzepnęłabym się w łeb za te myśli. Dlaczego więc umieściłam mdłości w moim top 5? Początek ciąży wydaje się być dość abstrakcyjnym czasem. Niby jesteś w liczbie mnogiej, ale - czy aby na pewno? Pierwsze mdłości i wymioty rozwiewają wszelkie wątpliwości i gdy przez kolejną godzinę trenujesz zdolności paranormalne, które umożliwiłyby kontrolowanie żołądka, nabierasz pewności: tak, jestem w ciąży.
G.
3 komentarze: