Moc empatii

13:47 Gosia Komentarzy: 4


7.30. Biegam z łazienki do kuchni i z powrotem, próbując równocześnie przygotować śniadanie i wysuszyć włosy. Liczę na to, że będzie to jeden z tych dni, kiedy Lenka zaszywa się w pokoju i zajmuje sama sobą, szczotkując misia, układając wieżę z klocków albo przeglądając książeczkę. Ale nic z tego. Dostrzegła na półce jej nowe zimowe buciki. Domaga się założenia, a gdy ma już buty na stopach, pokazuje na kurteczkę. Kiedy tłumaczę jej, że bucikami może pobawić się w domu, a na spacer pójdzie później z nianią, oczy zaczynają się szklić, buźka wygina się w podkówkę i już tylko krok dzieli nas od tragedii. 

Są dwie możliwe wersje dalszych zdarzeń.

W pierwszej (która, niestety, czasem mi się zdarza, mea culpa) cały czas jej tłumaczę, ale równocześnie zajmuję się swoimi sprawami. Jednym słowem: ignoruję jej wrzaski i liczę na to, że uspokoi się sama. I, faktycznie, uspokaja, ale dopiero po kilku, czasem kilkunastu, długich minutach, po których ona ma zepsuty humor, a ja czuję, że dzień nie zaczął się najlepiej. 

Ale jest też wersja druga, którą wdrożyłam w życie m.in. dzisiaj, a która tylko pozornie jest trudniejsza i bardziej czasochłonna. Lenka stoi z mokrymi oczami, kucam przed nią, wyciągam do niej ręce i mówię "chodź się przytulić". Ona podchodzi, tak jakby tylko czekała na taki mój gest i takie moje słowa, wtula się, główkę kładzie na moim ramieniu. Płacz milknie w ciągu sekundy. Powtarzam: "Już dobrze, niedługo przyjdzie niania, pójdziecie na spacer. O, chyba już idzie. Słyszysz?". Po marudzeniu nie ma śladu. Lenka zajęła się sobą. Ona odzyskała dobry humor, ja zapewniłam go sobie na cały dzień.

Utwierdzam się w przekonaniu, że dziecko nie zawsze chce, aby natychmiast spełnić to, czego od nas oczekuje. Nie zawsze faktycznie musi w tym momencie mieć założoną kurteczkę czy narysowanego pieska. Czasem po prostu chce być zauważone i wysłuchane

Tak, to takie proste.

4 komentarze:

5 paradoksów macierzyństwa

13:52 Gosia Komentarzy: 9


1. W trakcie porodu, darłaś się wniebogłosy, wzywając imię Pana Boga na daremno. Miałaś jednak wrażenie, że ten Bóg cię jednak opuścił (albo jak to stwierdziła podczas swojego porodu moja kuzynka - "widocznie przyjmował jakiś inny poród"), a nawet że być może wkrótce go zobaczysz, bo wydawało ci się, że tak boli, kiedy się umiera. Mimo tych wrzasków, potu i łez, po pewnym czasie dochodzisz do wniosku, że w sumie to nie było tak źle. A nawet - było całkiem fajnie. Na tyle fajnie, że masz ochotę to powtórzyć.

2. Podczas połogu wybuchasz niepohamowanym płaczem z byle powodu. Chciałabyś uciec, gdzie pieprz rośnie. Wyrzucasz sobie, że jesteś złą matką, bo miałaś pokochać dziecko od pierwszego wejrzenia, tymczasem jedyne, co wobec niego czujesz, to przytłaczające poczucie obowiązku. Z niewyspania i zmęczenia nie potrafisz budować logicznych wypowiedzi, masz wrażenie, jakby myśli w głowie przelatywały szybciej, niż jesteś w stanie je ułożyć w sensowne zdanie. Niedosypiasz przez kilka (jeśli jesteś szczęściarą) lub kilkanaście kolejnych miesięcy (a pewnie i lat), a mimo to... patrz punkt 1.

3. Wyczekujesz na każdą, nawet najkrótszą drzemkę dziecka. Gdy tylko zaśnie, jak wygłodniałe zwierzę rzucasz się w wir wszystkiego, co "powinnaś", "musisz", "chcesz", modląc się w duchu o to, żeby te chwile spokoju trwały jak najdłużej. Ale kiedy mija trzecia godzina, zaczynasz czuć się nieswojo. Jakoś tak cicho, nudno. Wpatrujesz się w okrągłą buźkę, myśląc "jak długo jeszcze zamierzasz spać?". Tęsknisz, zwyczajnie tęsknisz.

4. Choć tego czasu na swoje sprawy masz o wiele mniej niż przed nastaniem ery dziecka, jesteś w stanie zrobić więcej, szybciej, lepiej. Może to lepsza organizacja, a może kwestia poukładania priorytetów.

5. Gdy już miną zawieruchy niełatwych początków macierzyństwa, z każdym dniem odkrywasz swoje dziecko na nowo. I kiedy wydaje ci się, że mocniej kochać nie można, wkrótce przekonujesz się, jak bardzo się myliłaś. Patrzysz na tę niewinną istotkę i ściska cię w sercu, oczy robią się mokre i zastanawiasz się, czy ta lawina uczuć osiąga kiedykolwiek punkt kulminacyjny. Tak, teraz już wiesz, co znaczy (dosłownie) bezgraniczna miłość.

9 komentarze:

Każda matka to narkomanka

12:55 Gosia Komentarzy: 5


Uwielbiam zapach Lenki. Aromat, który ciężko opisać. Ale gdybym miała spróbować to zrobić, porównałabym go do czegoś słodkiego, ciepłego, miękkiego, niewinnego i beztroskiego. Kiedy Lenka siedzi na moich kolanach, niczym narkomanka nachylam się nad jej główką, pakuję swój nos w jej włosy i wdycham, wdycham, wdycham. Niby to tylko zapach, ale niemal fizycznie czuję, jak przepływa przez moje nozdrza, następnie gardło, aż roznosi się w klatce piersiowej, sprawiając, że odprężam się, moje mięśnie się rozluźniają, a w mózgu zapala się lampka podpisana szyldem "przyjemność".

I mój opis faktycznie ma wiele wspólnego z rzeczywistą reakcją organizmu. Okazuje się bowiem, co sprawdzili niezawodni amerykańscy naukowcy, że zapach noworodka (choć jak widać również starszych dzieci) aktywuje w mózgu ten sam szlak dopaminowy (ośrodek nagrody), który daje o sobie znać, kiedy odczuwamy różnego rodzaju przyjemności, związane np. z pysznym jedzeniem, seksem czy... braniem narkotyków. 

Czy tak samo jest u mężczyzn? Na razie - nie wiadomo. Ale podejrzewam, że nie, a w każdym razie nie w takim zakresie, jak to się dzieje u kobiet. A przynajmniej nie zauważyłam, żeby mój mąż z wyrazem błogości na twarzy zaciągał się zapachem Lenki. 

Ja to robię (nomen omen) nałogowo. 

A wy?

Dla zainteresowanych link do wyników badania: www.smithsonianmag.com

5 komentarze:

Bioderma Peri-oral: (jedyny) skuteczny sposób na podrażnioną skórę na brodzie

13:45 Gosia Komentarzy: 6


Pewnego dnia na brodzie Lenki pojawiło się kilka niepozornych krostek. Potem dołączyły się plamki, aż w końcu calusieńka broda nabrała żywoczerwonego koloru. Delikatną skórę podrażniła ślina. Naprawdę bardzo podrażniła, bo nie wyglądało to ładnie. Nie pomagały żadne maści: ani Alantan, ani Sudocrem, ani Hydrocortisonum. Zdarzało się, że następowała chwilowa poprawa, aby za dwa dni podrażnienie wróciło ze zdwojoną siłą. Trwało to kilka tygodni. 

Aż w końcu na forum trafiłam na nazwę Bioderma Peri-oral. Nie wierzyłam zbytnio, że pomoże. Sądziłam, że po prostu trzeba przeczekać, aż Lenka przestanie się tak obficie ślinić. I co? Żałuję, że nie kupiłam tego kremu wcześniej!

Po 3 dniach smarowania (3 razy dziennie) efekty są naprawdę zaskakujące. Bródka jest gładziutka, o jednolitym kolorze, bez śladu po jakichkolwiek zaczerwienieniach. Szczerze mówiąc, nie mogę wyjść z szoku, że krem zadziałał tak błyskawicznie.

Bioderma Peri-oral zalecana jest przy okołoustnym zapaleniu skóry, zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Odbudowuje barierę ochronną skóry, nawilża, łagodzi podrażnienia, działa przeciwbakteryjnie i - co bardzo ważne - przeciwgrzybiczo. Oprócz klasycznych składników takich jak cynk, alantoina czy pantenol zawiera również tajemniczy kompleks AMYLPRIV, który "działa bezpośrednio na przyczynę podrażnień - zawartą w ślinie amylazę" (www.bioderma.com).

Bioderma Peri-oral ma bardzo przyjemną konstystencję, świetnie się rozprowadza i łatwo wchłania. Tubka 40 ml kosztuje ok. 40 zł - krem jest bardzo wydajny, jednorazowo wystarczy nałożyć naprawdę niewielką ilość. Hipoalergiczny. Bez parabenów.

Polecam!

6 komentarze:

Syndrom białego fartucha w ciąży

15:41 Gosia Komentarzy: 13


Z nadciśnieniem w ciąży nie ma żartów. Nie do śmiechu więc było mojej ginekolog, gdy na jednej z pierwszych kontrolnych wizyt zobaczyła na wyświetlaczu ciśnieniomierza wynik 150/90. Gdyby nie to, że znam swój organizm i wiem, skąd ta wartość, prawdopodobnie musiałabym brać leki.

Nie choruję na nadciśnienie. Wręcz przeciwnie - mam niskie ciśnienie, osiągające zwykle wartość 110/80. Przy wartości uznawanej za normalną - 120/80 - czuję się źle, bo to już dla mnie za wysoko. Skąd więc astronomiczne 150, które sprawiło, że na twarzy lekarki pojawił się wyraz lekkiego niepokoju?

Syndrom białego fartucha.

Z czym to się je? Gdy tylko przekroczę próg gabinetu - a nawet jeszcze nie gabinetu, tylko przychodni - już czuję, że serce zaczyna szybciej bić. Na nic zdają się próby uspokojenia samej siebie. Problem w tym, że im bardziej próbuję się uspokoić, tym szybciej serce bije. A jeszcze większy problem w tym, że tak naprawdę świadomie się nie denerwuję. To wszystko dzieje się jakby poza moją kontrolą. I to prawda - bo za syndrom białego fartucha odpowiada tzw. układ współczulny, czyli (za Wikipedią) "część autonomicznego układu nerwowego, odpowiadająca za mobilizację ustroju".

Mózg dochodzi więc do wniosku, że perspektywa badania to dobra okazja do wszczęcia alarmu. Przyspiesza tętno, rośnie ciśnienie, na policzkach pojawia się rumieniec. 

Uspokoiłam więc ginekolog, że ja tak po prostu mam. Żadnych leków brać nie musiałam. Skoro pomiar ciśnienia w gabinecie nie miał najmniejszego sensu, dostałam zadanie mierzenia go w domu, zapisywania wyników i przynoszenia ich ze sobą na wizyty. 

W przypadku syndromu białego fartucha niestety nie działa zasada: im częściej wystawiasz się na bodziec, tym bardziej się na niego uodparniasz. Myślałam, że po ciąży nie będzie mnie ruszać perspektywa wizyty u lekarza czy widok strzykawki. Nadal rusza.

G.


13 komentarze: