Trudne początki nowej drogi

14:41 Gosia Komentarzy: 5


Przyznam szczerze, że zabieram się za napisanie tego wpisu od kilku dni. Czuję, że w głowie mam natłok myśli i emocji, które chciałabym już przelać na "papier". Z drugiej strony jednak - jak tylko zaczynam składać zdania, wracają do mnie jak obrazy wszystkie ciężkie chwile i przerywam. Może więc najłatwiej będzie, jak po prostu zacznę od początku.

Początku, czyli - załóżmy - pierwszych dni lipca. 32/33 tydzień ciąży, a ja zauważam z niepokojem, że brzuch jakby opadnięty. Myślę sobie, że kurczę chyba za wcześnie. Na szybko liczę, że zwykle od opadnięcia do porodu mijają maksymalnie 3-4 tygodnie. Wychodzi więc, że miałabym urodzić już 36/37 tc. "Nie, niemożliwe", myślę, ale gdzieś w głębi duszy zaczynam czuć lekkie podenerwowanie i codziennie przyglądam się swojemu brzuchowi.

Początek sierpnia. Dopada mnie rozwolnienie. Zastanawiam się, czy to może wina upałów, które ledwo znosiłam. Tak ganiałam do toalety od tygodnia. W niedzielę 6 sierpnia postanowiłam podjechać na IP na Ujastek, żeby sprawdzić, czy biegunka nie wpływa jakoś negatywnie na dziecko. Wszystko dobrze, ale zapada mi w pamięć zdanie wypowiedziane przez położną: "szyjka lekko skrócona". "Jak to skrócona?", pytam. "To znaczy ma 2 cm, ale to odpowiednia długość jak na ten etap ciąży". Ponownie jednak poczułam niepokój, bo przy Lence niemal do samego porodu szyjka miała prawie 4 cm. Wracamy do domu.

Od poniedziałku Lenkę dopada wirus jelitowy. Padam ze zmęczenia. Upały wciąż trwają. Mam dość.

Czwartek 10 sierpnia. Poranne cukry zawsze oscylowały u mnie w okolicach 90. Tego dnia nagle, bez żadnych zmian w diecie, rano na glukometrze widzę 78. Następnego dnia - to samo. Kołacze mi po głowie zdanie "nagły spadek cukrów jest zapowiedzią porodu". Nie, niemożliwe.

W piątek 11 sierpnia jadę na wizytę kontrolną. Ginekolog stwierdza, że główka bardzo nisko, rozwarcie na 0,5 cm, czopa śluzowego już nie ma. ALE - wg niej spokojnie pochodzę jeszcze ze 2 tygodnie (pamiętacie? IDENTYCZNIE było przy Lence - miałam pochodzić jeszcze 2 tygodnie, a poród zaczął się kilka godzin po wizycie). Wracamy do domu.

Tego samego dnia, ok. godziny 22 słyszę... lekkie "pyknięcie" w okolicach spojenia łonowego. Dostałam gęsiej skórki, bo brzmiało to, jak - tak, dokładnie - jak pęknięcie worka owodniowego. Nie chcę jednak siać paniki. Wstaję, chodzę, kaszlę. Nic nie leci. "Może mi się wydawało?". Kładę się do łóżka, zasypiam. Budzę się jednak sama po ok. 30 minutach, siadam na łóżku i czuję, jak wypływają ze mnie wody płodowe. Biegnę do łazienki, wołam do męża, że odeszły mi wody. "Co my zrobimy z Lenką?". Teściowa miała przyjechać do nas w niedzielę, brat z bratową w Tarnowie. "Boże, co my zrobimy z Lenką?". Dzwonię do rodziców do Tarnowa z pytaniem, czy mogliby na gwałt jechać TERAZ do Krakowa na Ujastek odebrać od nas Lenkę, bo ja właśnie zaczęłam RODZIĆ. Dzięki Bogu, rodzice jadą, odbierają Lenkę, a ja zmierzam z mężem na porodówkę.

Poród? Rewelacja. Jeśli w ogóle tak można powiedzieć o porodzie. Bolało, wiadomo, ale tempo było błyskawiczne. Rozwieranie niecałe 3 godziny, parcie 10 minut. A i faza rozwierania jakaś taka łatwiejsza do zniesienia niż przy Lence. Nie zdążyłam nawet wejść pod prysznic, nie zdążyłam nawet pomyśleć o znieczuleniu. Nie było nacięcia, nie było pęknięcia. Po 10 minutach na fotelu na moim brzuchu położony został Bartuś. Wszystko dobrze, 3240 g, 51 cm, 10 punktów. Ale że urodził się w 36 tygodniu (dokładnie 36+6, więc 1 dnia zabrakło do donoszenia), musi być jako wcześniak zabrany na obserwację.

I dobrze, że został zabrany.

Kładę się do łóżka na sali poporodowej. Nie czuję, że rodziłam, serio. Po ok. 2-3 godzinach przychodzi do mnie lekarka z informacją, że Bartek "został przeniesiony na patologię noworodka w stanie średnim z nasilającą się niewydolnością oddechową". Słucham, ale nie słyszę. Po policzku płynie mi łza. "Ale jak to? Że moje dziecko?". Mam wrażenie, jakby to nie dotyczyło mnie, tylko działo się gdzieś obok.

W tamtym momencie rozpoczął się najtrudniejszy tydzień w moim życiu.

CDN.

5 komentarze:

Ratunek dla zmęczonych nóg w ciąży: Mustela Maternite - żel lekkie nogi

15:21 Gosia Komentarzy: 2


Kiedy w nocy zaczął mi dokuczać nieprzyjemny ból nóg, postanowiłam poszukać jakiegoś kosmetyku, który przyniesie choć chwilową ulgę. Tak trafiłam na żel z serii Mustela Maternite. Do tanich nie należy (jak zresztą wszystkie kosmetyki tej marki), ale pomyślałam, że dam mu szansę.

Tubka o pojemności 125 ml wypełniona jest żelem, w którego składzie znajdziemy m.in. mentol i peptydy awokado. Biorąc pod uwagę zawartość mentolu, łatwo się domyślić, że głównym zadaniem kosmetyku jest przyniesienie ulgi w postaci schłodzenia nóg. Efekt ten można wzmocnić (co bardzo polecam), przechowując żel w lodówce. 

Podczas nakładania kosmetyku warto wykonać masaż nóg. Ja często w tym celu sięgam po drewniany masażer z wypustkami. Taki zabieg nie tylko przyjemnie chłodzi nogi, ale również pobudza krążenie krwi i limfy - co szczególnie powinny mieć na uwadze przyszłe mamy zmagające się z obrzękami. 

Czy kosmetyk faktycznie działa?

Uczucie schłodzenia jest, choć niestety tylko chwilowe - jednak przy obecnie panujących upałach nawet chwila ulgi jest na wagę złota, więc po kosmetyk sięgam nie tylko rano i wieczorem, ale też w ciągu dnia. W kwestii zmniejszania obrzęków wypowiedzieć się nie mogę, bo na szczęście (tfu, tfu) nie mam z nimi problemu. Nie wiem, czy to efekt stosowania żelu, czy zwykły przypadek, ale nieprzyjemne uczucie bólu i mrowienia nóg w nocy wyraźnie się zmniejszyło. 

Wg mnie warto przetestować.

2 komentarze:

Torba do szpitala: co zabrać do porodu?

16:49 Gosia Komentarzy: 2


Lada dzień wkroczę w 9. miesiąc, najwyższa więc pora, żeby spakować do torby to i owo. Podobnie jak za pierwszym razem planuję rodzić na Ujastku, z grubsza więc wiem, co może się przydać zarówno podczas samego porodu, jak i w trakcie późniejszego pobytu w szpitalu. Co upchnęłam w torbie?

DO PORODU

- koszula do porodu - dokładnie ta sama, którą miałam na sobie podczas pierwszego porodu, czyli czarna tunika H&M. Pierwszy poród przetrwała w doskonałym stanie, a że czułam się w niej komfortowo, nie widziałam powodu, żeby szukać innej. 
- klapki pod prysznic
- ręcznik
- butelka wody mineralnej

PO PORODZIE

- 3 koszule nocne do karmienia piersią
- szlafrok
- ręcznik (czyli w sumie dwa duże ręczniki)
- pantofle
- 1 biustonosz do karmienia piersią
- 6 szt. majtek siateczkowych Hartmann
- 3 pary bawełnianych skarpetek
- 10 szt. wkładek laktacyjnych eBebe
- maść do pielęgnacji brodawek sutkowych Skarb Matki
- nakładki na brodawki Medela (nauczona doświadczeniem wolę mieć pod ręką)
- 2 paczki podpasek poporodowych Bella Mama
- 4 szt. podkładów higienicznych na łóżko Babyono
- mała suszarka do włosów
- kosmetyki (głównie w wersji mini, kupione w sklepie internetowym Rossman, do tego pełnowymiarowy płyn do higieny intymnej Lactacyd i maść na hemoroidy Procto Glyvenol)

DLA DZIECKA

- rożek
- 6 szt. pieluszek tetrowych
- kocyk
- 6 kompletów ubranek (komplet to np. pajacyk + body z krótkim rękawem albo półśpiochy + body z krótkim rękawem + kaftanik)
- pieluchy Pampers 3-6 kg
- paczka chusteczek nawilżanych Lansinoh
- maść przeciw odparzeniom Bepanthen

Do spakowania zostały jeszcze oczywiście dokumenty i wyniki badań. Rzeczy na wyjście dla mnie i dla dziecka mam zamiar zapakować do reklamówki i zostawić w domu. Na wierzchu w pogotowiu czeka też poduszka z dziurą do siedzenia, którą mąż dowiezie mi w razie potrzeby.

2 komentarze: