Zęby dwa na krzyż, ale myć trzeba

13:55 Gosia Komentarzy: 13


Uzębienie Lenki jest chyba dość ubogie jak na 14-miesięczne dziecko. Na górze - cztery egzemplarze, na dole - zaledwie dwa. Co jednak nie zwalnia jej (nas) z obowiązku codziennego szczotkowania. Szczotkowania, które nie tyle ma za zadanie zapobiec próchnicy (choć oczywiście też), co raczej ma na celu wyrobienie u Lenki nawyku dbania o zęby.

Zęby myjemy wieczorem, podczas kąpieli. Choć określenie "myjemy" jest dość sporym nadużyciem, bo wygląda to tak, że wkładam szczoteczkę do buzi Lenki i przez kilka sekund szoruję górę i dół. Czemu tylko kilka sekund? Bo po tym czasie Lenka wyrywa mi szczoteczkę z ręki i zaczyna ją gryźć. Ale dobre i to. Rano pewnie zaczniemy myć, jak już cały proces będzie wyglądał nieco bardziej sensownie.

Jakiej pasty używamy? Nenedent Baby. Na razie Lenka nie ma kompletnie pojęcia o tym, że pastę należy wypluwać i jak to robić. Czyli potrzebna jest taka, którą dziecko może połknąć.

13 komentarze:

Pętla motoryczna Farma - Lelin

14:00 Gosia Komentarzy: 3


Pętla motoryczna (edukacyjna) to zabawka, która ma dziecku umożliwić ćwiczenie paluszków, umiejętności chwytania, przesuwania. Czyli jednym słowem: umiejętności motorycznych. Szukając pętli dla Lenki, trafiłam na zabawkę firmy Lelin.

I co? Cudna jest!

Pętla zachwyca estetyką. Drewniane elementy, pokryte miłymi dla oka barwami, z klockami nawiązującymi do mieszkających na farmie zwierząt - aż chce się na nią patrzeć. I nie tylko patrzeć - sama nieraz przy niej zasiadam i przesuwam, przeplatam, przerzucam. Mała rzecz, a cieszy i jakoś tak magicznie uspokaja.

A co na to Lenka? Pętlę zakupiłam, gdy Lenka miała ok. 10 miesięcy. Według mnie to jeszcze zdecydowanie za wcześnie na tego typu zabawkę. Spotkała się z całkowitą obojętnością. Ale teraz... Teraz to co innego. Chętnie po nią sięga i jak zahipnotyzowana wpatruje się w przesuwane klocki.

Pętla motoryczna to świetny pomysł na prezent dla dziecka powyżej 1. roku życia.

3 komentarze:

Nie baw się Barbie, bo będziesz głupia

10:02 Gosia Komentarzy: 13


Doskonale pamiętam towarzyszące temu wydarzeniu emocje. Scena ta zatrzymała się w mojej głowie niczym stop-klatka. Niemal czuję to ogromne podekscytowanie i wypieki na twarzy. Widzę siebie, małą dziewczynkę, może 7-8-letnią, jak stoję przed wystawą od dołu do góry zapełnioną lalkami Barbie. Moment, na który wyczekiwałam cały rok. Stałam tak, oczarowana, czując się, jakbym trafiła do nieba. Nieba pełnego lalek. Lalek Barbie oczywiście, bo wtedy była ona szczytem dziewczęcych marzeń.

Uśmiecham się z politowaniem, gdy słyszę dziś powtarzane jak mantra twierdzenia, że lalka Barbie to samo zło. Że wypacza obraz kobiecego ciała. Że dziewczynki, które się nią bawią, wyrastają w przekonaniu, że muszą mieć talię osy, wielki biust i 2-metrowe nogi. A uśmiecham się z tym politowaniem, bo w takich chwilach zdaję sobie sprawę, jak dorośli opanowali do perfekcji zrzucanie winy za swoje własne błędy na rzeczy zewnętrznego świata, najczęściej Bogu ducha winne.

Lalka to tylko lalka. To, w jaki sposób dziecko będzie ją postrzegać, zależy wyłącznie od nas, rodziców. Od NASZEGO zachowania i NASZYCH słów wypowiadanych do dziecka. A wystarczy drobna, niewinna w naszym mniemaniu uwaga, aby dziecko zranić do głębi. Że tu ma za mało, tam za dużo. Że boczki, że Zosia od sąsiadki ma ładniejsze włosy, a jakie nogi ma proste i długie do tego. Uwaga, o której my zapominamy po sekundzie od wypowiedzenia jej, a w głowie naszego dziecka kłębi się latami, burząc pewność siebie i przypominając o sobie w sytuacjach, gdy tej pewności najbardziej potrzeba.

Dzieci lubią rzeczy ładne, a Barbie bez wątpienia jest ładna. To my patrzymy na nią przez pryzmat seksualności, my - nie dzieci. Tyle grzmi się o seksualizacji dzieci, ale kto dokonuje tej seksualizacji? Przecież nie one same, tylko my, dorośli. A teraz na siłę próbujemy im wciskać alternatywę: lalkę Lammily, z pryszczami i rozstępami. Ale czego właściwie ma ona uczyć? Tego, że brzydkie jest fajne, a ładne jest złe? Ładne jest głupie i be? Czy czasem w ten sposób nie popadamy w drugą skrajność? 

Uwielbiałam się bawić Barbie. Bawiłam się nią jak dziewczynka bawi się zwykłą lalką. Ubiera ją, aranżuje herbatki z koleżankami, też Barbie. Nie mam wypaczonego obrazu samej siebie. Lubię i szanuję swoje ciało. Nie oceniam ludzi przez pryzmat wyglądu.

Warunkiem prawidłowego postrzegania przez dziecko swojego ciała i właściwego podejścia do swojej seksualności jest totalna akceptacja ze strony rodziców i okazywana przez nich bezwarunkowa miłość. Jeśli nasze dziecko ma kompleksy, niskie poczucie własnej wartości, nieustannie porównuje się z innymi, nie lubi swojego ciała, bo nie jest idealne, warto poszukać przyczyny u siebie, w wypowiadanych słowach, w sposobie wychowywania, a nie machać ręką i oskarżać Barbie o całe zło tego świata.

13 komentarze:

Mama i niania pod jednym dachem

15:39 Gosia Komentarzy: 8


Ostatnio jedna z czytelniczek zapytała mnie, jak wygląda opieka niani nad Lenką, gdy ja pracuję w domu. Pomyślałam, że faktycznie czymś oczywistym jest sytuacja, gdy mama wychodzi do biura, a opiekunka zostaje z dzieckiem. Ale jak to jest, gdy mama ma swoje biuro w mieszkaniu, tak jak ja?

Niania przychodzi do nas zwykle ok. 8. Do tego czasu Lenka jest już obudzona, ubrana, najedzona. Niania się pojawia, zabiera Lenkę, ja jej macham i zamykam się w pokoju. One mają dostęp do reszty mieszkania. Na początku obawiałam się, że mój łobuz będzie co chwilę podchodził do drzwi i domagał się ich otwarcia, ale na szczęście ignoruje fakt, że jestem w drugim pokoju (a może jeszcze nie kojarzy, że obok jest mama? Lenka nie widzi, jak wchodzę do niego, bo wtedy jest w drugim pomieszczeniu).

Lenka tak ustaliła sobie codzienny harmonogram, że czasem nie mija nawet 15 minut od przyjścia niani, jak zaczyna domagać się drzemki. Ciekawe jest to tym bardziej, że w weekendy zazwyczaj do południa nie śpi w ogóle. Może sobie to sprytnie wykombinowała, że im więcej będzie spać, tym szybciej minie czas z nianią i prędzej mnie zobaczy.

Po drzemce jest pora na drugie śniadanie, po którym dziewczyny wychodzą na plac zabaw. Po powrocie Lenka jest przeważnie tak wymęczona, że zasypia niemal już w progu. Kiedy się obudzi, zjada obiadek. I tak właściwie mija cały mój pracujący dzień, czyli mniej więcej do godz. 15.

W tym czasie staram się, żeby Lenka mnie nie zobaczyła. Wychodzę z pokoju, gdy śpi albo gdy jest na zewnątrz. Pojawiam się jedyne wtedy, gdy szykuję ją do wyjścia - niani jest wiecznie zimno, więc woli, żebym to ja wybierała ubranka dla Lenki.

Z innych praktycznych kwestii, o które też pytała czytelniczka: niania zapewnia sobie wyżywienie we własnym zakresie. U nas ma natomiast nieograniczony dostęp do kawy i herbaty. Czasem oczywiście częstuję ją jakimś ciastem.

8 komentarze:

Moje 4 patenty na bycie (w miarę) szczęśliwą

18:36 Gosia Komentarzy: 3


Nie mam gotowej recepty na bycie szczęśliwą. Już samo zdefiniowanie tego pojęcia wydaje się być niemożliwe. Myślę, że szczęście to poniekąd brak nieszczęścia. Tak jak zdrowie to brak choroby. Bo jeśli nic nie zaprząta nam głowy, nic nie powoduje, że odczuwamy dyskomfort psychiczny czy fizyczny, to właśnie wtedy jesteśmy szczęśliwi. Nie jest to więc stan permanentny. Powiedziałabym, że raczej chwilowy, zależny od aktualnego bilansu, od tego, czy teraz przeważa poczucie, że jestem szczęśliwa, czy raczej poczucie, że jestem nieszczęśliwa.

Jestem zdania, że szczęście nie jest nam dane za darmo, raz na zawsze. Trzeba nad nim pracować (czy raczej pracować na nie). Nie dokładać sobie niepotrzebnych zmartwień, a jeśli jakieś się pojawią - próbować je wyeliminować.

Ostatnio zastanawiałam się, skąd we mnie tyle optymizmu. Nie zawsze jest różowo i łatwo. Bywają dni, że mam wszystkiego dość. Wpadam w dół i chodzę ze zwieszoną głową. Ale zwykle po pewnym czasie wszystko wraca do normy. Do normy, czyli poczucia, że - generalnie - jestem szczęśliwa. Te przemyślenia sprawiły, że stworzyłam listę czterech zachowań, które sprawiają, że czuję się szczęśliwa. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to ich zasługa.

1. W każdej sytuacji staram się dostrzec pozytywną stronę. Nie wiem, czy umiejętność ta jest możliwa do wyćwiczenia, czy to kwestia wrodzona. Znany psycholog Martin Seligman twierdzi, że optymizmu można się nauczyć. Warto więc spróbować. Takie podejście zauważyłam u siebie już w ciąży i później po porodzie, teraz jest ciąg dalszy. Czasem mam wrażenie, jakby w mojej głowie siedział taki mały stworek, który za każdym razem, gdy dzieje się coś złego, wyciąga trzymaną w zanadrzu karteczkę z napisem: "ej, ty! ale przecież mogło być gorzej, wcale nie jest tak źle, bo przecież...". I tu w miejsce kropek wstawiam to, co pozytywnego wynika z danej sytuacji.

2. Nie przykładam zbyt dużej wagi do drobiazgów. Otaczająca nas rzeczywistość jest tak naprawdę neutralna. To, jakie emocje wywołają w nas konkretne wydarzenia, zależy wyłącznie od nas. My dokonujemy interpretacji. To my, nikt inny, decydujemy, że na widok odjeżdżającego sprzed nosa autobusu zaczniemy krzyczeć, przeklinać kierowcę, psując samym sobie nastrój na cały dzień. A może zamiast tego lepiej machnąć ręką, usiąść na ławce i ucieszyć się, że mam więcej czasu na czytanie książki?

Zauważyłam, że wiele osób używa słów nacechowanych skrajnymi emocjami w sytuacjach, które tak naprawdę są błahe, nieważne. A przecież to, co mówimy, wpływa również na to, co myślimy, a więc i na to, co czujemy. Jeśli stwierdzę, że pani w sklepie mnie wkurzyła, faktycznie poczuję się wkurzona. A jeśli powiem, że tylko lekko mnie zirytowała, ale w sumie to nic się nie stało, pójdę dalej w dobrym humorze.

3. Ignorowanie tego, na co nie mam żadnego wpływu. Warto odróżniać to, na co mamy wpływ, od tego, na co wpływu nie mamy. To ważne. Bo mam wrażenie, że za bardzo przejmujemy się rzeczami, które w żadnym stopniu od nas nie zależą. A skoro od nas nie zależą, dlaczego tak się nimi zamartwiamy? Jeśli coś mnie spotyka, zastanawiam się, czy mogę zrobić cokolwiek, żeby to zmienić. Tak? Podejmuję działanie. Jeśli się nie udało, nie mam przynajmniej wyrzutów sumienia, że nie próbowałam. Nie? Staram się zignorować i iść dalej.

4. Unikam sformułowań "będę szczęśliwa, kiedy...". Szczęście jest tu i teraz. Banał, ale i prawda. Możemy zakładać, że będziemy szczęśliwi, gdy kupimy mieszkanie/dostaniemy awans/wyjedziemy na zagraniczne wczasy. I faktycznie będziemy - ale tylko przez chwilę. U osób, które wygrywają miliony w lotto, poczucie szczęścia zwiększa się na kilka tygodni, co najwyżej miesięcy, potem wraca do poziomu sprzed wygranej. I co dalej? Ale czy to oznacza, że nie warto mieć marzeń? Oczywiście, że warto. Ale może w marzeniach chodzi nie tyle o to, żeby je zrealizować, ale o to, żeby je po prostu mieć i dążyć do ich ziszczenia. A gdy jedno się spełni, brać się za kolejne.

3 komentarze:

Fisher Price: Szczeniaczek Uczniaczek

14:01 Gosia Komentarzy: 11


Nie lubię Fisher Price. Estetyka zabawek (choć już samo użycie słowa "estetyka" jest wg mnie nieodpowiednie) pozostawia wiele do życzenia. Wydaje mi się strasznie tandetna i toporna. Nie spodziewałam się więc, że jedną z ich zabawek będę polecać. A to właśnie zamierzam zrobić.

Szczeniaczek Uczniaczek skradł serce Lenki - i moje, bo mało która zabawka potrafi zapewnić święty spokój podczas godzinnej jazdy autem, a Szczeniaczek robi właśnie takie cuda. Już sam wygląd psiaka zachęca do zabawy. Uśmiechnięta mordka i milutki plusz (czy jak to się nazywa), którym jest pokryty - aż chce się go ściskać, przytulać i głaskać. Ale to dopiero początek - najlepsze zaczyna się, gdy faktycznie go ściskamy w wyznaczonych miejscach: w łapki, stopy, uszko, brzuszek i w serduszko. Ogromnym plusem jest sympatyczny "szczeniaczkowy" głos. NIEPISKLIWY. Jedyna dźwiękowa zabawka, której nie mam ochoty wyrzucić przez okno z okrzykiem "zgiń! przepadnij!". Wręcz przeciwnie - sama przyciskam, żeby sprawdzić, co będzie mówić.

A mówi dużo. Muszę zaznaczyć, że są dwie wersje Szczeniaczka. Jedna - z dwujęzycznym programem, i druga - ta, którą mamy - z trzema poziomami nauki. Poziomy dostosowane są do wieku dziecka - pierwszy przeznaczony jest dla maluchów od 6. miesiąca, drugi - od 12. miesiąca, a trzeci - od 18. miesiąca. Generalnie Lenka nie przejmuje się poziomami i ściska, co popadnie. Ale już wie, że jak ściśnie, to coś zagra, zaśpiewa, policzy - i bardzo ją to cieszy. Szczeniaczek uczy przede wszystkim kolorów, literek, nazw części ciała, a najwięcej radości sprawiają Lence wesołe melodie.

Jak dla mnie - rewelacja. Obecnie ulubiona zabawka Lenki.

Ceny bardzo różnią się między sklepami - kosztuje ok. 100-140 zł. Warto!

11 komentarze:

Karmienie butelką też może być piękne

14:09 Gosia Komentarzy: 11


W kwestii karmienie piersią vs. karmienie butelką jestem gdzieś pośrodku. Daleko mi do laktoterroryzmu i przekonywania, że karmienie piersią jest jedyną słuszną drogą, a matka, która decyduje inaczej - jest zła. Ale z drugiej strony fakt, że mleko kobiece jest najlepszym pokarmem dla dziecka, jest niezaprzeczalny. Jestem zdania, że warto podejmować próby karmienia naturalnego, ale jeśli z jakichś powodów próby te są nieskuteczne bądź wiążą się z ogromem psychicznego napięcia u matki - może lepiej zrezygnować.

Jest jednak twierdzenie dotyczące poruszanego zagadnienia, które powtarzane jest jak mantra, a które wzbudza we mnie rozdrażnienie. To, że karmienie piersią sprzyja nawiązaniu niepowtarzalnej więzi między matką a dzieckiem. Z wyraźną sugestią, że karmienie butelką = brak więzi i chłód emocjonalny. Nie twierdzę, że karmienie naturalne nie jest świetną bazą do takich relacji, ale twierdzenie, że nie jest nim karmienie butelką - to wg mnie spora przesada. Tak naprawdę zdecydowana większość kobiet karmi butelką - czy więc mamy w społeczeństwie do czynienia z epidemią oziębłych relacji na linii matka-dziecko? Nie wydaje mi się.

Stoję na stanowisku, że karmienie butelką też może być piękne, wzruszające, pełne czułości. Wszystko zależy od nastawienia, a nie od rodzaju pokarmu. Liczy się kontakt wzrokowy, przytulenie, chwila sam na sam. Dlatego ogromny entuzjazm wzbudziły we mnie zdjęcia Nikke Whitman, pokazujące to, o czym piszę.

Oto kilka z nich:




Więcej zdjęć na blogu: www.nikkewhitmanphotography.blogspot.com

G.

11 komentarze:

Matka też kobieta: tusz Pupa Ultraflex

09:17 Gosia Komentarzy: 3

tusz do rzęs

Nie wyobrażam sobie dnia bez tuszu do rzęs. Nałożenie tuszu było pierwszą, no dobrze - drugą, rzeczą, jaką zrobiłam po porodzie. Urodziłam, chwilę odpoczęłam, wstałam, umyłam się i nałożyłam tusz. Serio. Taki drobiazg, a od razu poprawia samopoczucie.

Teraz na tapecie jest tusz Pupa Ultraflex. Mąż nieustannie ma ubaw, słysząc tę nazwę, a ja nieustannie mu tłumaczę, że nazwa ta nie jest polska. Ale to taki off top.

Wrażenia? Super. Kolor tuszu to głęboka czerń. Dlaczego piszę o tak oczywistej oczywistości? Bo czasem odnoszę wrażenie, że stwierdzenie "czerń" przy innych tuszach do rzęs oznacza coś bliżej nieokreślonego, generalnie ciemnego, ale jakiegoś takiego nijakiego. Tu jest czerń - i kropka.

Tusz Pupa Ultraflex rewelacyjnie trzyma się na rzęsach. Nie kruszy się, nie rozmazuje. Doskonale prezentuje się od rana do wieczora. Świetnie podkreśla rzęsy, wydłużając je i pogrubiając. Nie robi tego jednak w agresywny sposób - rzęsy nie wyglądają na pociągnięte smarem do silnika, są idealnie rozdzielone, nieposklejane, wyglądają naturalnie i po prostu ładnie. Tusz nie radzi sobie w chwilach wzruszenia, ale też nie można tego od niego oczekiwać, bo nie jest wodoodporny. Ale z drugiej strony - bardzo łatwo zmywa się go zwykłym płynem do demakijażu (przy tuszach wodoodpornych musiałam zdzierać je z rzęs płynami dwufazowymi).

Cena: ok. 20 zł. 

3 komentarze:

Lansuję się

12:49 Gosia Komentarzy: 2



Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę udzielać wywiadów, popukałabym się w czoło. A tu na swoim koncie mam już dwa.

Chętnie przypomnę o pierwszym, jeszcze z epoki bezdzietnej, czyli z bardzo dawnych czasów. Udzielony Gosi Zimniak z blogfreelancerki.pl. Trochę się dołuję, jak go czytam, bo pomysł na rękodzielniczy biznes upadł wraz z narodzinami Lenki (czas, czas, czas), ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze do niego wrócę.

A teraz mam dla Was świeżą bułeczkę, już z aktualnej epoki - wywiad dla Marty Szyszko na blogu niedoskonalamama.pl. Mówię o tym, co bieżące - jak pogodzić pracę i macierzyństwo, jak nie zapominać o sobie, zostając mamą. Miłego czytania, mam nadzieję.

2 komentarze: