Moje 4 patenty na bycie (w miarę) szczęśliwą
Nie mam gotowej recepty na bycie szczęśliwą. Już samo zdefiniowanie tego pojęcia wydaje się być niemożliwe. Myślę, że szczęście to poniekąd brak nieszczęścia. Tak jak zdrowie to brak choroby. Bo jeśli nic nie zaprząta nam głowy, nic nie powoduje, że odczuwamy dyskomfort psychiczny czy fizyczny, to właśnie wtedy jesteśmy szczęśliwi. Nie jest to więc stan permanentny. Powiedziałabym, że raczej chwilowy, zależny od aktualnego bilansu, od tego, czy teraz przeważa poczucie, że jestem szczęśliwa, czy raczej poczucie, że jestem nieszczęśliwa.
Jestem zdania, że szczęście nie jest nam dane za darmo, raz na zawsze. Trzeba nad nim pracować (czy raczej pracować na nie). Nie dokładać sobie niepotrzebnych zmartwień, a jeśli jakieś się pojawią - próbować je wyeliminować.
Ostatnio zastanawiałam się, skąd we mnie tyle optymizmu. Nie zawsze jest różowo i łatwo. Bywają dni, że mam wszystkiego dość. Wpadam w dół i chodzę ze zwieszoną głową. Ale zwykle po pewnym czasie wszystko wraca do normy. Do normy, czyli poczucia, że - generalnie - jestem szczęśliwa. Te przemyślenia sprawiły, że stworzyłam listę czterech zachowań, które sprawiają, że czuję się szczęśliwa. Tak mi się przynajmniej wydaje, że to ich zasługa.
1. W każdej sytuacji staram się dostrzec pozytywną stronę. Nie wiem, czy umiejętność ta jest możliwa do wyćwiczenia, czy to kwestia wrodzona. Znany psycholog Martin Seligman twierdzi, że optymizmu można się nauczyć. Warto więc spróbować. Takie podejście zauważyłam u siebie już w ciąży i później po porodzie, teraz jest ciąg dalszy. Czasem mam wrażenie, jakby w mojej głowie siedział taki mały stworek, który za każdym razem, gdy dzieje się coś złego, wyciąga trzymaną w zanadrzu karteczkę z napisem: "ej, ty! ale przecież mogło być gorzej, wcale nie jest tak źle, bo przecież...". I tu w miejsce kropek wstawiam to, co pozytywnego wynika z danej sytuacji.
2. Nie przykładam zbyt dużej wagi do drobiazgów. Otaczająca nas rzeczywistość jest tak naprawdę neutralna. To, jakie emocje wywołają w nas konkretne wydarzenia, zależy wyłącznie od nas. My dokonujemy interpretacji. To my, nikt inny, decydujemy, że na widok odjeżdżającego sprzed nosa autobusu zaczniemy krzyczeć, przeklinać kierowcę, psując samym sobie nastrój na cały dzień. A może zamiast tego lepiej machnąć ręką, usiąść na ławce i ucieszyć się, że mam więcej czasu na czytanie książki?
Zauważyłam, że wiele osób używa słów nacechowanych skrajnymi emocjami w sytuacjach, które tak naprawdę są błahe, nieważne. A przecież to, co mówimy, wpływa również na to, co myślimy, a więc i na to, co czujemy. Jeśli stwierdzę, że pani w sklepie mnie wkurzyła, faktycznie poczuję się wkurzona. A jeśli powiem, że tylko lekko mnie zirytowała, ale w sumie to nic się nie stało, pójdę dalej w dobrym humorze.
3. Ignorowanie tego, na co nie mam żadnego wpływu. Warto odróżniać to, na co mamy wpływ, od tego, na co wpływu nie mamy. To ważne. Bo mam wrażenie, że za bardzo przejmujemy się rzeczami, które w żadnym stopniu od nas nie zależą. A skoro od nas nie zależą, dlaczego tak się nimi zamartwiamy? Jeśli coś mnie spotyka, zastanawiam się, czy mogę zrobić cokolwiek, żeby to zmienić. Tak? Podejmuję działanie. Jeśli się nie udało, nie mam przynajmniej wyrzutów sumienia, że nie próbowałam. Nie? Staram się zignorować i iść dalej.
4. Unikam sformułowań "będę szczęśliwa, kiedy...". Szczęście jest tu i teraz. Banał, ale i prawda. Możemy zakładać, że będziemy szczęśliwi, gdy kupimy mieszkanie/dostaniemy awans/wyjedziemy na zagraniczne wczasy. I faktycznie będziemy - ale tylko przez chwilę. U osób, które wygrywają miliony w lotto, poczucie szczęścia zwiększa się na kilka tygodni, co najwyżej miesięcy, potem wraca do poziomu sprzed wygranej. I co dalej? Ale czy to oznacza, że nie warto mieć marzeń? Oczywiście, że warto. Ale może w marzeniach chodzi nie tyle o to, żeby je zrealizować, ale o to, żeby je po prostu mieć i dążyć do ich ziszczenia. A gdy jedno się spełni, brać się za kolejne.
13 komentarze: