Ujastek: moje wrażenia
Zauważyłam, że o Ujastku mówi się albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Zawsze jednak najlepiej sprawdzić na własnej skórze i wyrobić swoją opinię. Ja taką posiadam i - choć nie mam porównania z innymi szpitalami - jest ona pozytywna.
- na pierwszym miejscu wspomnieć muszę o mojej
ginekolog, która - oprócz tego, że przyjmuje prywatnie w gabinecie - pracuje właśnie na Ujastku. Kobieta-anioł. Niezwykle serdeczna, ciepła, można pytać o wszystko, dzwonić na prywatny numer, gdy tylko jest taka potrzeba. Zawsze miła i pozytywnie nastawiona. I co najważniejsze: bardzo dobry lekarz. Kiedy przebywałam w szpitalu, codziennie mnie odwiedzała. Koleżanka z sali była wręcz w szoku, że okazuje takie zainteresowanie. A kiedy wzięła Lenkę na ręce, widać było, że jest naprawdę wzruszona i szczęśliwa, a nawet sama siebie nazwała "ciocią". I jestem w stanie jej wybaczyć nawet to, że nie przewidziała porodu na godzinę przed tym, jak się zaczął. Zainteresowanym mogę podać namiary na nią.
-
personel - tu mam zdania podzielone. Wiadomo: ludzie są różni, a opinię nt. szpitala wyrabia się na podstawie tego, na kogo akurat mamy szczęście/nieszczęście trafić. Położne, pielęgniarki, lekarze: wszyscy mili i pomocni. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do położnej, która prowadziła mój poród w pierwszej fazie. Już na wstępie poczułam, że sympatycznie nie będzie. Oziębła, zero uśmiechu. Odniosłam wrażenie, jakby miała pretensje, że zakłóciłam jej spokój, rodząc akurat na jej zmianie. Kiedy wręczyłam jej plan porodu, zapytała z irytacją w głosie, czy to moja inwencja twórcza czy ściągnięte z internetu. Stwierdziłam, że napisany przeze mnie i proszę o - w miarę możliwości - dostosowanie się do niego. Złagodziła nieco ton. Jej postawa uległa lekkiej poprawie, gdy zobaczyła, że naprawdę mnie boli. Może odezwało się w niej jakieś współczucie. Na etapie parcia zajęła się mną już inna położna (dzięki Bogu!). Ogromny minus dla tej pierwszej za to, że nawet nie przyszła "pożegnać się" czy poinformować, że przekazuje mnie komuś innemu. Ani me, ani be. Nawet mąż to zauważył. Zainteresowanym też mogę podać jej nazwisko, żeby wiedzieć, kogo unikać.
-
znieczulenie - dostałam bez problemu. Zresztą z tego, co zrozumiałam z rozmowy anestezjologa z położną, otrzymały je wszystkie rodzące w tym czasie co ja. Gazu rozweselającego właściwie nie zdążyłam przetestować.
-
szczepienia i inne badania - w pierwszej dobie dziecko szczepione jest przeciw WZW typu B i gruźlicy. W przypadku WZW można się zdecydować na bezpłatną szczepionkę lub płatną - Engerix, koszt ok. 40-50 zł. Wybraliśmy Engerix. Receptę bez problemu wypisują na miejscu. Ogromny plus za to, że bezpłatnie wykonywane są badania słuchu i badania w kierunku takich chorób jak mukowiscydoza, fenyloketonuria, niedoczynność tarczycy.
-
warunki lokalowe - super. Sale przedporodowa i porodowa oczywiście jednoosobowe. Sala poporodowa dwuosobowa z telewizorem. Dlaczego wspominam akurat o TV? Leżąc w łóżku całą dobę, gdy jedyną rozrywką jest obiad i karmienie, możliwość obejrzenia czegokolwiek naprawdę jest na wagę złota. Przy każdym łóżku telefon. Wystarczy podnieść słuchawkę i zgłasza się pielęgniarka. Można poprosić o wszystko: o pomoc doradcy laktacyjnego, przyniesienie podkładów itp. Podkłady na łóżko i podkłady Bella dostępne bez ograniczeń.
-
jedzenie - na plus. Na śniadania zwykle zupa mleczna plus kilka kromek z dżemem, szynką czy czymś podobnym. Na kolację też kromki z czymś do nałożenia/posmarowania. Mi wystarczało, choć co bardziej głodne mamy mogłyby czuć niedosyt. Obiady bardzo dobre: oprócz zupy, drugiego dania, podawano również deser, np. jogurt, kisiel.
-
pępuszek - na minus. Położna środowiskowa aż zrobiła wielkie oczy, gdy zobaczyła, że w szpitalu zostawili wielką klamrę spinającą pępuszek. Klamra utrudniała kąpiel, ubieranie. Sama więc go przycięła. Pamiętajcie, aby upomnieć się o to jeszcze w szpitalu, przed wypisem!
-
poradnia laktacyjna - niestety, też na minus. Dopiero po domowej wizycie konsultantki laktacyjnej otworzyły mi się oczy i zobaczyłam, jak powinna wyglądać prawdziwa pomoc laktacyjna. W szpitalu niestety wszystko na szybko, hop siup. Jak łatwo się domyślić, efekty marne. Dlatego nie należy liczyć na zbyt duże wsparcie w szpitalu, lecz w razie potrzeby szukać pomocy na własną rękę w poradni laktacyjnej.
-
wypis - na koniec wspomnę o kwestii wypisu. A właściwie wypisów. Przyszła położna, mówi, że wypis gotowy. No to idę na rejestrację i pytam o wypis. Nie ma, trzeba czekać. Za godzinę znowu przychodzi położna i mówi, że zaprasza po wypis. A więc znowu idę do rejestracji i proszę o wypis. Nie ma. Jak nie ma, skoro położna już mnie drugi raz wołała. Potem dopiero dowiedziałam się, że są dwa wypisy: jeden dla matki, drugi dla dziecka. Niby prosta sprawa, ale skąd miałam wiedzieć? Rodziłam po raz pierwszy i do głowy mi nie przyszło, że mogą być dwa osobne wypisy. Swoją drogą wypisu dla mnie na końcu nie dostałam, bo - z tego, co zrozumiałam - lekarz skończył dyżur, poszedł do domu i nie miał kto przybić pieczątek... Dopiero dzisiaj Pe specjalnie po niego pojechał.
Ogólnie wrażenie pozytywne. Mogę z czystym sumieniem polecić Ujastek każdej przyszłej mamie.
Jeśli macie jakieś pytania, chętnie na nie odpowiem. Piszcie na: matkaporazpierwszy@gmail.com
G.
17 komentarze: