Lenka: 2. tydzień

12:02 Gosia Komentarzy: 17


Minął dopiero tydzień od ostatniego wpisu, a Lenka zmieniła się nie do poznania. I nie chodzi wcale o wygląd, choć ciałka trochę nabrała.

Miałyśmy mały kryzys. A dokładniej to ja miałam. Pierwszy tydzień był trudny. Najwięcej problemów sprawiało karmienie. Jeśli już Lenka łaskawie chwyciła cyca, to tylko prawego. Lewy cyc był be. Z prawym też bez rewelacji. Przystawianie wyglądało tak. Najpierw 30-40 minut dobudzania. Kiedy wydawało się, że w końcu otrzeźwiała, to wystarczało, że dotknęła sutka i amen, znowu zapadała w głęboki sen. W ten sposób zyskała pseudonim LL: Leniwa Lena (ilustracja poniżej).


Potem przychodziła pora na 15-20 minut histerycznego płaczu. Po godzinie wzajemnego męczenia się kapitulowałam i chwytałam za butelkę z odciągniętym mlekiem. Dobił mnie nieco również fakt, że Lenka nie chciała przybierać na wadze. Nie chce cyców, nie przybiera. Złapał mnie poważny kryzys i już miałam zrezygnować z karmienia piersią.

Aż tu nagle pstryk. Inny człowiek.

W ciągu dwóch dni Lenka zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widocznie musiała odpocząć po porodzie. Zaczęła się sama budzić na karmienie, prawego cyca chwyta od razu i ssie ok. 20 minut. Ogromna w tym zasługa konsultantki laktacyjnej, która doradziła mi zakup nakładek Medela (cudowne!). Lewy cyc wprawdzie dalej jest be, ale będziemy nad tym pracować. Cały czas podaję jej odciągnięty pokarm i raczej już nie liczę na to, że uda się całkowicie odstawić butelkę. W ciągu tych dwóch dni waga skoczyła z 3060 g na 3300 g. Początkowo nawet myślałam, że sprzęt się zepsuł i ważyliśmy z Pe torebki cukru, żeby sprawdzić, czy aby na pewno pokazuje dobrze.

Mała wykazuje też większe zainteresowanie światem. Rozgląda się dookoła, reaguje na dźwięki. Wkłada rączki do buzi, unosi główkę. Czasem to zainteresowanie bywa dla nas męczące, bo już nie przesypia całego czasu między karmieniami. Trzeba ją zabawiać, nie ma to tamto.

Jest dobrze.


G.

17 komentarze:

Lenka: 1. tydzień

09:49 Gosia Komentarzy: 25

Wczoraj o 4.10 minął dokładnie tydzień, od kiedy Lenka jest z nami. Nie był to łatwy czas, szczególnie w kwestii karmienia piersią (o czym będzie w osobnym poście), ale takie widoki wynagradzają każdy wysiłek.

Dumam, jak sprawić radość rodzicom


Może trochę pośpię?


Albo zrobię supermena podczas przewijania?


A może ładnie zapozuję do zdjęcia?


O, a na koniec jeszcze się uśmiechnę!


G.


25 komentarze:

Ujastek: moje wrażenia

14:11 Gosia Komentarzy: 42


Zauważyłam, że o Ujastku mówi się albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Zawsze jednak najlepiej sprawdzić na własnej skórze i wyrobić swoją opinię. Ja taką posiadam i - choć nie mam porównania z innymi szpitalami - jest ona pozytywna.

- na pierwszym miejscu wspomnieć muszę o mojej ginekolog, która - oprócz tego, że przyjmuje prywatnie w gabinecie - pracuje właśnie na Ujastku. Kobieta-anioł. Niezwykle serdeczna, ciepła, można pytać o wszystko, dzwonić na prywatny numer, gdy tylko jest taka potrzeba. Zawsze miła i pozytywnie nastawiona. I co najważniejsze: bardzo dobry lekarz. Kiedy przebywałam w szpitalu, codziennie mnie odwiedzała. Koleżanka z sali była wręcz w szoku, że okazuje takie zainteresowanie. A kiedy wzięła Lenkę na ręce, widać było, że jest naprawdę wzruszona i szczęśliwa, a nawet sama siebie nazwała "ciocią". I jestem w stanie jej wybaczyć nawet to, że nie przewidziała porodu na godzinę przed tym, jak się zaczął. Zainteresowanym mogę podać namiary na nią.

- personel - tu mam zdania podzielone. Wiadomo: ludzie są różni, a opinię nt. szpitala wyrabia się na podstawie tego, na kogo akurat mamy szczęście/nieszczęście trafić. Położne, pielęgniarki, lekarze: wszyscy mili i pomocni. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do położnej, która prowadziła mój poród w pierwszej fazie. Już na wstępie poczułam, że sympatycznie nie będzie. Oziębła, zero uśmiechu. Odniosłam wrażenie, jakby miała pretensje, że zakłóciłam jej spokój, rodząc akurat na jej zmianie. Kiedy wręczyłam jej plan porodu, zapytała z irytacją w głosie, czy to moja inwencja twórcza czy ściągnięte z internetu. Stwierdziłam, że napisany przeze mnie i proszę o - w miarę możliwości - dostosowanie się do niego. Złagodziła nieco ton. Jej postawa uległa lekkiej poprawie, gdy zobaczyła, że naprawdę mnie boli. Może odezwało się w niej jakieś współczucie. Na etapie parcia zajęła się mną już inna położna (dzięki Bogu!). Ogromny minus dla tej pierwszej za to, że nawet nie przyszła "pożegnać się" czy poinformować, że przekazuje mnie komuś innemu. Ani me, ani be. Nawet mąż to zauważył. Zainteresowanym też mogę podać jej nazwisko, żeby wiedzieć, kogo unikać.

- znieczulenie - dostałam bez problemu. Zresztą z tego, co zrozumiałam z rozmowy anestezjologa z położną, otrzymały je wszystkie rodzące w tym czasie co ja. Gazu rozweselającego właściwie nie zdążyłam przetestować.

- szczepienia i inne badania - w pierwszej dobie dziecko szczepione jest przeciw WZW typu B i gruźlicy. W przypadku WZW można się zdecydować na bezpłatną szczepionkę lub płatną - Engerix, koszt ok. 40-50 zł. Wybraliśmy Engerix. Receptę bez problemu wypisują na miejscu. Ogromny plus za to, że bezpłatnie wykonywane są badania słuchu i badania w kierunku takich chorób jak mukowiscydoza, fenyloketonuria, niedoczynność tarczycy.

- warunki lokalowe - super. Sale przedporodowa i porodowa oczywiście jednoosobowe. Sala poporodowa dwuosobowa z telewizorem. Dlaczego wspominam akurat o TV? Leżąc w łóżku całą dobę, gdy jedyną rozrywką jest obiad i karmienie, możliwość obejrzenia czegokolwiek naprawdę jest na wagę złota. Przy każdym łóżku telefon. Wystarczy podnieść słuchawkę i zgłasza się pielęgniarka. Można poprosić o wszystko: o pomoc doradcy laktacyjnego, przyniesienie podkładów itp. Podkłady na łóżko i podkłady Bella dostępne bez ograniczeń.

- jedzenie - na plus. Na śniadania zwykle zupa mleczna plus kilka kromek z dżemem, szynką czy czymś podobnym. Na kolację też kromki z czymś do nałożenia/posmarowania. Mi wystarczało, choć co bardziej głodne mamy mogłyby czuć niedosyt. Obiady bardzo dobre: oprócz zupy, drugiego dania, podawano również deser, np. jogurt, kisiel.

- pępuszek - na minus. Położna środowiskowa aż zrobiła wielkie oczy, gdy zobaczyła, że w szpitalu zostawili wielką klamrę spinającą pępuszek. Klamra utrudniała kąpiel, ubieranie. Sama więc go przycięła. Pamiętajcie, aby upomnieć się o to jeszcze w szpitalu, przed wypisem!

- poradnia laktacyjna - niestety, też na minus. Dopiero po domowej wizycie konsultantki laktacyjnej otworzyły mi się oczy i zobaczyłam, jak powinna wyglądać prawdziwa pomoc laktacyjna. W szpitalu niestety wszystko na szybko, hop siup. Jak łatwo się domyślić, efekty marne. Dlatego nie należy liczyć na zbyt duże wsparcie w szpitalu, lecz w razie potrzeby szukać pomocy na własną rękę w poradni laktacyjnej.

- wypis - na koniec wspomnę o kwestii wypisu. A właściwie wypisów. Przyszła położna, mówi, że wypis gotowy. No to idę na rejestrację i pytam o wypis. Nie ma, trzeba czekać. Za godzinę znowu przychodzi położna i mówi, że zaprasza po wypis. A więc znowu idę do rejestracji i proszę o wypis. Nie ma. Jak nie ma, skoro położna już mnie drugi raz wołała. Potem dopiero dowiedziałam się, że są dwa wypisy: jeden dla matki, drugi dla dziecka. Niby prosta sprawa, ale skąd miałam wiedzieć? Rodziłam po raz pierwszy i do głowy mi nie przyszło, że mogą być dwa osobne wypisy. Swoją drogą wypisu dla mnie na końcu nie dostałam, bo - z tego, co zrozumiałam - lekarz skończył dyżur, poszedł do domu i nie miał kto przybić pieczątek... Dopiero dzisiaj Pe specjalnie po niego pojechał.

Ogólnie wrażenie pozytywne. Mogę z czystym sumieniem polecić Ujastek każdej przyszłej mamie.

Jeśli macie jakieś pytania, chętnie na nie odpowiem. Piszcie na: matkaporazpierwszy@gmail.com

G.

42 komentarze:

A było to tak...

12:06 Gosia Komentarzy: 17

Cyc. Pielucha. Pępek. Ok. Mam kilka chwil, żeby coś napisać.

A było to tak...

Jak pamiętacie, Pe od dawna przepowiadał, że urodzę 15 kwietnia. Nie wiem, czy to kwestia psychicznego nastawienia się, czy tak po prostu wyszło, ale miał rację. No, pomylił się o 4 godziny, bo właściwie to urodziłam 16 kwietnia o 4.10, ale taki mały błąd mogę mu wybaczyć.

Od samego rana czułam, że to właśnie TEN dzień. Chodziłam podenerwowana, nie mogłam się na niczym skupić. Podlałam kwiatki, zrobiłam pranie, spakowałam ostatnie rzeczy do torby. Kiedy więc na popołudniowej wizycie gin stwierdziła, że to jeszcze nie teraz, byłam lekko rozczarowana. Jak to nie dziś, to na pewno dziś. Skąd wiedziałam? Kobieta to po prostu WIE. Gin powiedziała, że zdziwiłaby się, gdybym urodziła dzisiaj.

No to się zdziwiła. Po powrocie do domu zdążyłam tylko napisać notkę o tym, że jeszcze nie rodzę i... zaczęłam rodzić. Odeszły mi wody. Zadzwoniłam do gin, która - co tu kryć - była bardzo zaskoczona. Stwierdziła jednak, że to pierwszy poród i skoro najpierw odchodzą wody, to pewnie skurcze pojawią się dopiero na drugi dzień. Mam więc dużo czasu i do szpitala mogę jechać na spokojnie za dwie godzinki.

A guzik.

Moja macica widocznie stwierdziła, że nie ma co odwlekać i pracę zaczęła natychmiast. I to z grubej rury, bo pominęła etap skurczów co 10 minut itd., lecz przeszła od razu do rzeczy i przystąpiła do skurczów co 3-4 minuty. Najpierw myślałam, że źle liczę, no ale cholerka, jak byk wychodziły 3-4 minuty. A więc w drogę.

Po ok. pół godziny oczekiwania weszłam na izbę przyjęć. Tu trafiłam na niestety niezbyt miłą położną, która - też niestety - miała mi towarzyszyć w fazie rozwierania. Ale o tym konkretniej napiszę w poście nt. wrażeń odnośnie szpitala. Umościliśmy sobie z Pe gniazdko w sali przedporodowej. I zaczęło się.

Chwała Bogu, wyniki pozwalały na to, żebym dostała znieczulenie. Ale dopiero od rozwarcia na 4 cm. Czekałam więc jak na zbawienie, aż położna przyjdzie i powie: "Już możemy podać". Przy okazji: jestem pełna podziwu dla kobiet, które rodzą bez znieczulenia. Twarde babki jesteście! Pewnie gdybym musiała, wytrzymałabym bez. Na szczęście jednak nie musiałam.

Czas oczekiwania na 4 cm spędziłam pod prysznicem (polecam!). Łącznie przesiedziałam w nim około... 4 godzin. Zauważyłam, że podczas porodu doznaje się swoistego zagięcia czasoprzestrzeni (i bardzo dobrze...). Denerwowałam się, gdy co chwilę Pe przychodził i pytał, czy żyję. No bo po co przerywa mi tą przemiłą medytację co 10 minut. Okazało się, że przychodził co... 40 minut.

Niestety, znieczulenie przestaje działać w - jak dla mnie - najbardziej bolesnym okresie, czyli parcia. Bolało. Bardzo. Jak diabli. Tak, że miałam ochotę gryźć ścianę. Moje zwierzęce odgłosy chyba poważnie zaniepokoiły Pe, bo drżącym głosem zapytał położną (na szczęście już inną), czy nie można jeszcze czegoś podać przeciwbólowego. Swoją drogą: fajnie tak móc w końcu wydawać nieskrępowane odgłosy z głębi trzewi, nie patrząc na nic. Można wydrzeć się za wszystkie czasy. Też polecam!

Przeszliśmy na salę porodową. Jeszcze w ciąży zakładałam sobie, że będę rodzić w pozycji innej niż leżąca. Pierdu, pierdu. Ostatkiem sił wdrapałam się na fotel. Nie mam pojęcia, jak długo trwała ta faza. Muszę w tym miejscu pochwalić sama siebie: mimo bólu doskonale współpracowałam z położną. Nie było cięcia ani pęknięcia. Ulga, gdy maluch jest już na świecie: niesamowite uczucie. Pe przeciął pępowinę. Muszę pochwalić także jego: towarzyszył mi od początku do końca. Jeśli tylko się nad tym zastanawiacie, koniecznie zdecydujcie się na poród rodzinny! Wprawdzie ogrom stresu i wrażeń Pe odchorował na drugi dzień w postaci - za przeproszeniem - czyszczenia na wszystkie strony i tym samym zrzuceniem 3 kg (śmiałam się, że telepatycznie przekazał je Lence), ale mimo wszystko stwierdził, że było warto.

Lenka urodziła się zdrowiutka 16 kwietnia o 4.10.

Tego samego dnia, z samego rana, do mojego pokoju wpadła gin z szerokim uśmiechem na ustach i ogromnym zaskoczeniem w oczach. Stwierdziła, że jestem stworzona do porodów i czeka na kolejnego maluszka za dwa lata. Dziękuję, postoję. Choć przyznam szczerze, że to prawda, co mówią: o bólu się zapomina. Minęło dopiero kilka dni, a wspomnienia powoli się zacierają. Powiedziała również (jak zresztą wiele innych osób), że Lenka podobna do Pe. Super, nie ma to jak rodzić prawie 9 godzin, a na końcu zewsząd słyszeć, że i tak podobna do taty.

W piątek, 18 kwietnia, opuściłyśmy szpital. Tak oto zaczął się nowy rozdział w naszym (rodzinnym! jak to ładnie brzmi) życiu.

G.

PS Jeśli poród dopiero przed Wami: naprawdę, nie jest tak źle. Boli, wiadomo. Ale mimo wszystko - tak jak napisałam wyżej - w głowie już dziś tworzy mi się raczej pozytywny niż negatywny obraz całej sytuacji.




17 komentarze:

Urodziłam dziecko. Mogę wszystko!

20:19 Gosia Komentarzy: 23

W telegraficznym skrócie: Lenka wycięła kolejny numer i urodziła się w nocy z 15 na 16 kwietnia (tak, tak, wtedy, kiedy przewidział Pe, kierując się kalendarzem astronomicznym).

Już jesteśmy w domu. Padam na pysk ze zmęczenia, ale jestem ucieleśnieniem szczęścia.

Lenka


Waga: 3120 g
"Wzrost": 55 cm
Punkty Apgar: 10/10

Obiecuję, że postaram się w miarę niedługo napisać coś więcej zarówno o Lence, o samym porodzie, jak i o Ujastku. Chwilowo jednak przebywam w innej czasoprzestrzeni.

G.


23 komentarze:

Jeszcze nie rodzę

18:21 Gosia Komentarzy: 13

No i po co ja się tak nakręcałam? Nastawiłam się psychicznie, że już lada dzień (może nawet dzisiaj, gdy pełnia) wyląduję na porodówce, a tu spokój. Lenka siedzi i ani myśli wychodzić. Czekania więc ciąg dalszy. Jutro KTG. A ja mam dużo chodzić, miziać się z mężem, masować to i owo i odstawić magnez.

Na wizycie gin zaskoczyła mnie jednym stwierdzeniem. Doradziła, żebym do szpitala wzięła sobie biustonosz o 2 rozmiary... mniejszy (!!). Żeby zapanować nad nawałem. Do tej pory wydawało mi się, że właśnie należy zapakować stanik o nieco większych gabarytach. Nie wiem, czy ona się przejęzyczyła, czy ja się przesłyszałam, czy może to jakaś stara zapomniana indiańska metoda?

G.

13 komentarze:

Tak spędzam czas

17:12 Gosia Komentarzy: 11

Ostatni post miał lekko pesymistyczny wydźwięk. Żeby więc nie było, że zaległam na kanapie z kubłem lodów i czekam na rozwiązanie, przedstawiam moje najnowsze rękodzielnicze twory. I jak zwykle zapraszam do śledzenia nowości na fanpage'u BelleBebe.

Komplecik do chrztu


 Komplecik dla małej damy: sandałki peep toe i wiązana opaska z kokardą


Metkowiec z literką L (wiadomo dlaczego)


G.



11 komentarze:

Matka marudząca

11:40 Gosia Komentarzy: 16

Uprzedzam, że ten wpis pełen będzie frustracji. Właściwie to mogłabym ograniczyć się do krótkiego, aczkolwiek dosadnego przekleństwa, ale z szacunku do czytelniczek muszę napisać coś więcej.

Jestem zmęczona. Jeszcze 1-2 tygodnie temu latałam ze szmatą w dłoni i ścierałam kurz, który jakimś cudem uchował się przed oczami wijącej gniazdo matki. Ba, nawet skusiliśmy się z Pe na mały wypad do Tyńca (lokalni będą wiedzieć, o co cho), gdzie chwilę pokuśtykałam nad Wisłą. Teraz nie mam siły na nic. Codziennie rano zmartwychwstaję, czując się jak mumia, która przebudziła się w kolejnym tysiącleciu i próbuje ogarnąć sytuację. Zwlekam się z łóżka, no bo coś ze sobą trzeba zrobić. Nawet jeśli to "coś" miałoby polegać na ubraniu się i położeniu na łóżku w drugim pokoju.

Nie wiem, czy wypada tak mówić kobiecie w stanie błogosławionym, ale powoli zaczynam mieć dość ciąży. Z jednej strony nieco obawiam się porodu, ale z drugiej - chciałabym, żeby to było już. Później pewnie łatwiej nie będzie, ale będzie przynajmniej inaczej. Zawsze to jakaś odmiana i być może nabiorę energii do zmagania się z czymś nowym. Bo chwilowo znudziło mi się zmaganie z czymś starym i monotonnym.

A jeśli Lenka postanowi wyjść po terminie, to ja chyba wcześniej oszaleję.

G.

16 komentarze:

Wyniki konkursu "9 miesięcy inspiracji"

11:14 Gosia Komentarzy: 6

To niesamowite, jak inspirująca może być ciąża. Okazuje się, że te dziewięć miesięcy niekoniecznie musi upłynąć na bezczynnym oczekiwaniu na maluszka, ale na rozwijaniu nowych lub starych, ale zaniedbanych, pasji. Wszystkie historie, którymi się z nami podzieliłyście, są jedyne w swoim rodzaju. Motywujące, nieraz wzruszające i - powtórzę po raz kolejny słowo-klucz - niezwykle inspirujące. Dlatego wybór nie był łatwy, ale udało nam się wyłonić opowieści, które zaciekawiły nas najbardziej.

1. miejsce - Karolina Szostak
Za dowód na to, że ciąża nie tylko pozwala odnaleźć nowe pasje, ale również docenić te, które wcześniej były nieco zaniedbane lub zapomniane. To właśnie ciąża nieraz pomaga nam uświadomić sobie, co w życiu jest najważniejsze i co sprawia nam największą radość.


2. miejsce - Bella KW
Za pokazanie, że nawet gdy ciąża wymaga leżenia, można poświęcić ten czas na tworzenie czegoś niezwykłego. Również za potwierdzenie starej prawdy, że to właśnie pozornie zwykłe, codzienne chwile są cegiełkami, które budują szczęście - i warto je utrwalać.


3. miejsce - Anna Chrząścik
Podobnie jak w przypadku Belli KW - za pokazanie wszystkim "leżakującym" przyszłym mamom, że spędzanie czasu w łóżku nie musi być równoznaczne z nudą i monotonią. Można wtedy stworzyć coś, co stanie się unikalnym podarunkiem dla najbliższych. 



Wszystkim zwyciężczyniom serdecznie gratuluję! Aby odebrać nagrody, proszę skontaktować się z p. Agnieszką Linke (agnieszka.linke@dobocom.pl). Na wiadomość czekamy do 11 kwietnia, do godz. 20.00!

Od siebie pragnę dodać, że ogromnie cieszy mnie fakt, że wiele wypowiedzi konkursowych dotyczyło właśnie rękodzieła. Jeśli tylko chciałybyście się podzielić z innymi swoimi pracami, zachęcam do podsyłania zdjęć do mnie (matkaporazpierwszy@gmail.com). Chętnie zamieszczę je na blogu.

G.

6 komentarze:

37. tydzień

10:24 Gosia Komentarzy: 20

Kolejne tygodnie za mną. Samopoczucie: przyzwoite. Największe problemy mam z odnalezieniem wygodnej pozycji do spania. Wygodnej, czyli takiej, która pasowałaby i mi, i Lence. Zwykle pasuje tylko mi, co Lenka wyraźnie daje do zrozumienia kopem pod żebra. Da sobie radę w życiu, bo potrafi walczyć o swoje.

Od kilku dni wieczorami pobolewa mnie podbrzusze. A jeśli zbliża się termin i boli podbrzusze, to wiedz, że coś się dzieje. Warunki mieszkaniowe coraz mniej komfortowe. Lenka rozciąga się na wszystkie strony, na siłę próbując poszerzyć coś, co poszerzyć się już nie da. W efekcie nieraz mój brzuch przybiera dość komiczne i kosmiczne kształty.

A propos kosmosu. Małżonek wyczytał, że 15 kwietnia, oprócz tego, że będzie pełnia, ma się zdarzyć jakiś mega hiper super układ planet, pojawiający się co kilka tysięcy czy tam milionów lat. Sprawnie więc sobie wyliczył, że na pewno wtedy urodzę. Pominę może to milczeniem. Choć z drugiej strony, pełnia zawsze oznacza dla mnie bezsenną noc. Lenka być może faktycznie pomyśli sobie wtedy: "Ej, mama, skoro i tak nie śpisz, to może spotkamy się dzisiaj? Pora opuszczać ten lokal, nadchodzę!".

Dane statystyczne:
Waga: +10 kg
Obwód brzucha: 103 cm

Dzisiaj zdjęcia brzucha nie będzie, bo nie chciało mi się robić...

G.

20 komentarze:

Matka udzieliła wywiadu

17:45 Gosia Komentarzy: 5

Sława, bogactwo, błysk fleszy ach, ach, rozmarzyłam się... A tak na poważnie: niezmiernie miło jest mi poinformować, że oto właśnie światło dzienne ujrzał pierwszy udzielony przeze mnie wywiad. Jeśli tylko macie czas i ochotę (a musicie mieć, inaczej się obrażę!), zapraszam do przeczytania wypocin mojej ciążowej mózgownicy.

Wywiad znajdziecie na Blogu Freelancerki, a opowiadam w nim o mojej pasji, czyli szydełkowaniu, filcowaniu i tym podobnych rzeczach. Przy okazji zapraszam na mój nowy rękodzielniczy fanpage, kryjący się pod nazwą BelleBebe.



Miłej lektury!

G.

5 komentarze:

Mój własny niechcemiś

18:50 Gosia Komentarzy: 12

Ma miękkie futerko w kolorze jasnego brązu i sterczące uszy. Cwaniacki uśmiech to jego znak rozpoznawczy. Lubi nosić ciemne okulary, bo wygląda w nich bardziej cool. Wieczorami wykłada swoje pulchne nóżki na stole i popija martini. Kto to taki?

Mój niechcemiś.

Szwenda się za mną krok w krok. Gdy tylko pojawia się przelotna myśl, żeby zrobić coś pożytecznego, szepcze mi do ucha: "a daj se spokój". Cały dzień więc snuję się po mieszkaniu ogarnięta dziwnym uczuciem, które najłatwiej opisać słowami: "coś bym zrobiła, ale mi się nie chce". Niechcemiś przyklaskuje radośnie i klepie mnie po ramieniu.

Jeszcze niedawno próbowałabym podjąć walkę z niechcemisiem. Z założenia jest ona nierówna, bo człowiek z natury bywa raczej leniwy. Ale przy odpowiednim samozaparciu można wygrać. "Sposobem na niechcemisia jest ignorowanie swojego niechcenia", czytam w najnowszym numerze czasopisma "Sens". Ja natomiast postanowiłam się zaprzyjaźnić ze swoim własnym niechcemisiem. Każdy kolejny dzień zbliża mnie do porodu, po którym nic już nie będzie takie samo. Kiedy więc, jeśli nie teraz, miałabym poddać się błogiemu lenistwu?

Zamiast walczyć z niechcemisiem, od czasu do czasu głaszczę go po futerku albo drapię za uchem. Wieczorem siadam obok niego, wykładam nogi na stół i popijam zieloną herbatę. Łobuz jeden namawia mnie na martini, ale z tym akurat będzie musiał jeszcze poczekać.

G.

12 komentarze:

Konkurs: "9 miesięcy inspiracji"

15:45 Gosia Komentarzy: 25

Po raz pierwszy szydełko wzięłam do ręki, gdy na świat miała przyjść córeczka brata. I wpadłam po uszy. Buciki, opaski, skarpetki... Nowej pasji poświęcałam niemal każdy wieczór. Nic nie cieszy bardziej niż własnoręcznie wykonany drobiazg, który dodatkowo podarować można bliskiej osobie.

Zamiłowanie do rękodzieła przybrało na sile, gdy okazało się, że sama wkrótce zostanę mamą. Początkowo, gdy sądziłam, że na świat przyjdzie chłopiec, ograniczałam się do tworzenia bucików i skarpetek. Kiedy jednak Antoś zamienił się w Lenkę, postanowiłam spróbować również czegoś innego. Spod mojej ręki zaczęły więc wychodzić opaski z kokardami, z czasem dołączyły do nich również zabawki z metkami i filcowe literki. Na Lenkę czeka więc pokaźne pudełko wypełnione po brzegi podarunkami i... miłością.

Jestem ciekawa, czy i Wam udało się w ciąży odnaleźć nową pasję, czy ten niepowtarzalny czas okazał się dla Was pełen niezwykłych pomysłów, a może odkryłyście w sobie talent i ogromne pokłady zapału twórczego. Razem z Akademią MamaPyta.pl organizujemy konkurs "9 miesięcy inspiracji", który pozwoli nam poznać Wasze niezwykłe historie. 


Biorąc udział w konkursie, zdobyć można:

1. miejsce
- zestaw do karmienia Calma
- zestaw Breast Care Set
- zestaw kosmetyków dla kobiet w ciąży i młodych mam Tołpa, w skład którego wchodzą: oliwka do mycia i kąpieli 4w1, olejek przeciw rozstępom oraz serum liftingujące do biustu


2. i 3. miejsce
- zestaw kosmetyków dla kobiet w ciąży i młodych mam Tołpa, w skład którego wchodzą: oliwka do mycia i kąpieli 4w1, olejek przeciw rozstępom oraz serum liftingujące do biustu


Co trzeba zrobić, żeby wygrać?

1. Polubić fanpage mojego bloga, a więc Matka po raz pierwszy
2. Dodać pod tym postem komentarz (o długości maksymalnie 2000 znaków) na następujący temat:

Nowe życie, nowe możliwości. Drogie mamy, czy podczas ciąży odkryłyście swoje nowe pasje? Może znalazłyście ciekawe hobby, poznałyście nowych ludzi, a może po prostu spełniałyście swoje marzenia? Pochwalcie się, jak wykorzystywałyście lub wykorzystujecie te cudowne 9 miesięcy.

Czas trwania konkursu

Konkurs trwa od dzisiaj, a więc 3 kwietnia, od godziny 16.00, do dnia 7 kwietnia, również do godziny 16.00. Komentarze umieszczone po upływie tego terminu nie będą brane pod uwagę!

Ogłoszenie zwycięzców

Zwycięzców wyłonię wspólnie z przedstawicielem Akademii MamaPyta.pl. Ogłoszenie wyników odbędzie się 9 kwietnia. Szukajcie ich na moim blogu i fanpage'u oraz na fanpage'u Akademii

Zanim przystąpicie do opisywania swoich historii, koniecznie zapoznajcie się z regulaminem konkursu.

Czekam na mnóstwo inspirujących opowieści!






25 komentarze:

Pora się szykować

10:10 Gosia Komentarzy: 24

Muszę przyznać, że zanadto umniejszałam zdolności męża w ocenianiu stanu mojego brzucha. Już od dłuższego czasu przekonywał mnie, że ewidentnie opadnięty i że pewnie na Wielkanoc Lenka będzie z nami. "Sratatata", myślałam sobie.

Podobnie jak ja uważała ginekolog. Na wczorajszej wizycie, kiedy jej powiedziałam o kalkulacjach Pe, stwierdziła, że gdzież tam i termin na koniec kwietnia jest najbardziej realny. "Sratatata", mogłabym napisać ponownie. Zdanie natychmiast zmieniła, gdy przyszła pora na badanie. Okazało się, że główka jest już bardzo nisko, więc Lenka szykuje się do startu. "Na Wielkanoc już na pewno będzie, a może i wcześniej", orzekła radośnie.

Pół nocy nie spałam. Wiadomo: gadanie męża a gadanie lekarza to dwie inne sprawy. Dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Na szczęście główną emocją, którą odczuwam jest dość miłe podekscytowanie. Na panikę pewnie jeszcze przyjdzie pora.

A na deser kilka zdjęć z brzuszkowej sesji, która odbyła się kilka tygodni temu, a więc gdy brzuchol był jeszcze dość skromnych rozmiarów. Małżonek nie lubi ujawniać się w internetach, więc gdzieniegdzie widać tylko jego fragmenty.

Od razu odpowiem na pytanie: "dlaczego różowy żółw?". Maskotka jest pamiątką z podróży poślubnej na Zakynthos, gdzie - jak się później okazało - Lenka miała już około tygodnia. Mąż, przeczuwając, że coś jest na rzeczy (może powinien był zostać lekarzem?), postanowił kupić żółwia (symbol wyspy). Nie wiedząc jednak, czy będzie miał syna czy córkę, kupił hurtem i niebieskiego, i różowego, i nawet zielonego. I jak tu go nie kochać?











G.

24 komentarze: