Moje własne poczucie winy
Wszystko ogarniam, tak? A guzik! Wiem, że takie wrażenie można odnieść, ale - uwaga, coming-out - zdarza się, że wcale nie ogarniam.
Ostatnio, tak na przykład, doskwiera mi poczucie winy. Długo stawiałam opór, buntowałam się, próbowałam przekonać siebie, że ja na pewno mu się nie poddam. Sratatata.
Nie jest przytłaczające. Nie sprawia, że czuję się gorszą matką. Ale gdzieś tam cichy głosik mówi mi, że mogłabym lepiej. A mogłabym lepiej w dwóch kwestiach.
Wiedza o rozwoju dziecka. Przez rok życia Lenki może dwa, trzy razy zdarzyło mi się rzucić okiem na tekst pokroju "co twoje dziecko powinno już umieć". Zawsze raczej po to, żeby upewnić się, że Lenka jest o kilka kroków do przodu. Teraz zaczynam czuć presję, że powinnam zagłębiać się w tajniki wychowywania. Presję, którą wywieram właściwie sama na siebie, bo nikt inny tego nie robi. Że mogłabym więcej czytać o metodach wychowawczych. Że to mój obowiązek jako matki. Jak do tej pory nie zawodzi mnie intuicja, ale jak długo można, że tak powiem, jechać na samej intuicji? A może można i niepotrzebnie się zadręczam?
O, i drugi temat rzeka - odżywianie. Obiady gotuję w pośpiechu. Patrzę, co jest w lodówce, na szybko myślę, jak połączyć jedno z drugim. Nie twierdzę, że Lenka się źle odżywia. W sumie - to wręcz przeciwnie. Je dużo warzyw, kasz, owoców. Ale popadam w stan depresyjny, jak czytam niektóre blogi. Blogi mam, które posiłki komponują nie z kalafiora, ziemniaka i marchewki, ale z rzeczy, których nazw nawet nie pamiętam. W każdym razie na pewno nie można kupić ich w osiedlowym warzywniaku, w którym zwykle się zaopatrujemy. Nie mówiąc o tym, że nawet nie mam czasu na zagłębianie się w zalecenia WHO, ONZ, PKO, PZU i innych skrótowców w sprawie odżywiania rocznego dziecka.
Też tak macie?
6 komentarze: