Odważ się i opuść swoją strefę komfortu. Ja tak zrobiłam
Nie jestem osobą, która lubi robić wokół siebie szum. Wręcz przeciwnie. Jako rasowa introwertyczka cenię raczej spokój. Nie przepadam za byciem na świeczniku. Wystąpienia publiczne to coś, co ze wszystkich stresujących mnie rzeczy stresuje mnie najbardziej. Kiedy więc otrzymałam maila z pytaniem, czy byłabym zainteresowana udzieleniem wypowiedzi do artykułu o macierzyństwie, zastanawiałam się dłuższą chwilę. "Wprost" to nie lokalny tygodnik, który czyta tylko pani z warzywniaka i miejscowy fryzjer. Wahałam się więc, czy faktycznie chcę się w nim pojawić.
Ok, spróbuję - tak postanowiłam. Dwa dni później zadzwoniła dziennikarka i przeprowadziłyśmy sympatyczną rozmowę o tym, co dla mnie oznacza bycie dobrą matką. Uff, chyba poszło nieźle. Ale kiedy pod koniec usłyszałam: "to wysyłam do pani fotografa", poczułam ścisk w żołądku. "Jak to fotografa? Do mnie fotografa?", zadrżałam. Że niby moje zdjęcie pojawi się w artykule?
Dzień przed sesją to był chyba najbardziej stresujący dzień w tym roku. Mąż pocieszał: "Przecież to tylko zdjęcie. Jak nie wyjdzie, zrobi kolejne". Niby tak, ale i tak denerwowałam się strasznie.
Dziś wiem, że było warto. Nie, nie chodzi mi o to, że zostałam nagle zasypana intratnymi propozycjami. Było warto z innego powodu.
Znacie to niesamowite uczucie, kiedy podejmujecie wyzwanie, które początkowo wydaje się być ponad wasze siły? Kiedy nachodzi was myśl: "a niech to, spróbuję, raz się żyje" i idziecie do przodu, gryząc paznokcie ze zdenerwowania, ale idziecie. A potem ta ulga, kiedy jest już po wszystkim i pojawia się kolejna myśl: "kurczę, zrobiłam to, naprawdę to zrobiłam i się udało!". Niemal fizycznie czujecie, jak rosną wam skrzydła.
Znacie? Na tym właśnie polega opuszczenie swojej strefy komfortu. Jeśli w niej utknęłyście, spróbujcie się wyrwać, bo naprawdę warto.
6 komentarze: