Poród: moje wyobrażenia a rzeczywistość
Podobno każda dziewczynka od maleńkości snuje wizje na temat swojej sukni ślubnej. Ja nie snułam. Tak samo nie rozmyślałam godzinami nad tym, jak wyglądać będzie poród. Z góry założyłam, że będzie dobrze. Choć, muszę przyznać, miałam pewne wyobrażenia (mniej lub bardziej sprecyzowane) na temat tego, na czym to wszystko może polegać i jak powinno przebiegać. Jak wyglądało zderzenie owych wyobrażeń z rzeczywistością?
Odejście wód, skurcze, czyli let's get it started. W tej kwestii wszystko odbyło się właściwie tak, jak wydawało mi się, że się odbędzie. Czyli chlust, początek akcji skurczowej, pakujemy się do auta i jedziemy. Niespodzianek brak. Jedynym zaskoczeniem dla mnie samej było moje całkowite opanowanie i totalny spokój. Spodziewałam się raczej, że ciśnienie mi skoczy na 180 i pojawi się lekka panika. Na szczęście obyło się bez niej.
Przyjęcie na oddział. Przyszła mama trzyma się za brzuch, głośno pojękuje i wisi na ramieniu męża. Obydwoje wpadają do szpitala, sekundę później matka leży już na fotelu porodowym. Tak to zwykle wygląda w filmach. No dobra, wiedziałam, że nie będzie jak w filmie, ale z drugiej strony - nie spodziewałam się, że rodząca kobieta nie wzbudzi w szpitalnej izbie przyjęć ŻADNEGO poruszenia. Przyjechaliśmy, kazali nam czekać. I tak czekaliśmy. Po 40 minutach Pe podszedł do napotkanego przypadkiem lekarza i zapytał, czy aby nie pora mnie przyjąć. Lekarz zapytał, czy to pierwsze dziecko, i po uzyskaniu potwierdzenia powiedział, że mamy czas. No to czekamy dalej.
Będę skakać, biegać, fikać koziołki. Tak mi się wydawało (i tak przecież zalecają), że skoro korzystne dla przebiegu porodu jest chodzenie, ewentualnie siedzenie na piłce, to to właśnie będę robić. Tu się srogo rozczarowałam, bo miałam siły jedynie na: a) leżenie plackiem na łóżku, b) siedzenie godzinami pod prysznicem. A więc fakt, że leżałam trochę pod przymusem, bo podłączona pod KTG, przyjęłam z lekką obojętnością, bo tak czy siak bym polegiwała.
Lewatywa, podanie znieczulenie i te sprawy. W tym przypadku rzeczywistość okazała się bardziej łaskawa niż wyobrażenia. Pis of kejk, jak to mawiają. Lewatywa to pikuś, podobnie jak wkłucie do podania znieczulenia. Nie czuć nic a nic (w sensie bólu). (taki off top: przy okazji podania znieczulenia "dowiedziałam się", że mam krzywy kręgosłup; nie ma to jak dobić leżącego, w sensie ledwo żywą leżącą rodzącą)
Czas goni nas. Zawsze z przerażeniem słuchałam opowieści, że poród trwał ileś tam godzin. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że kobiety potrafią przetrwać kilka, kilkanaście długich godzin bólu. Teraz już wiem: czas leci błyskawicznie. Do tej pory nie wiem, kiedy to minęło. Naprawdę nie wiem. W każdym razie mignęło, jakby to było 15 minut.
Ból porodowy. Bólu porodowego nigdy sobie nie wyobrażałam. Bo tego nie można sobie wyobrazić. To trzeba przeżyć.
Skurcze parte. Wielokrotnie spotkałam się z opinią, że skurcze parte to łatwizna. Nic nie bolą. Nie wiem, kto może wygadywać takie głupoty. No chyba że tylko moje skurcze parte to były takie pierony. Gdy się pojawiły, odwróciłam się do ściany i zaczęłam bardzo głośno wzywać imię pana Boga na daremno. Nieraz też czytałam o tym, że jeśli nie ma pełnego rozwarcia, a są już skurcze parte, trzeba tak oddychać, żeby nie przeć. Kurde. Poważnie któraś z was umiała to zrobić? Bo mi się to w głowie nie mieści, że w ogóle można je kontrolować. Czuć parcie i za żadne skarby świata nie da się, no po prostu nie da się tego powstrzymać.
Witamy na świecie. Mięciutkie ciałko dotykające mojego brzucha. Tego uczucia nie można sobie wyobrazić. To trzeba przeżyć.
Poród łożyska. Trochę się obawiałam, jak wygląda poród łożyska. I zawsze sobie myślałam, jakie to niesprawiedliwe, że po porodzie właściwym trzeba się jeszcze mordować z urodzeniem łożyska. A tymczasem nawet nie wiem, kiedy to nastąpiło. Szybko i bezboleśnie. A może to zalew hormonów po spotkaniu z Lenką mnie tak znieczulił.
13 komentarze: