Ujastek: wrażenia po porodzie numer dwa

14:42 Gosia Komentarzy: 2


Szpitalne drzwi przekroczyłam ok. godziny 23. Po, na szczęście dość krótkim, oczekiwaniu na izbie przyjęć, wstępnym wywiadzie medycznym i miłej pogawędce z lekarką, zostałam przeprowadzona do sali przedporodowej. Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się, na jaką trafię położną. Przy pierwszym porodzie towarzysząca mi położna miała dość obojętne i chłodne podejście. Tym razem trafiłam o wiele lepiej.

Została mi przydzielona przemiła, sympatyczna położna, która autentycznie okazywała zainteresowanie. Z uwagi na fakt, że poród zaczął się za wcześnie i znienacka, byłam lekko przerażona. To przerażenie, czy raczej poczucie, że nie jestem kompletnie gotowa na ten poród, chyba wyraźnie malowało się na mojej twarzy, bo położna zapytała z troską w głosie, czemu jestem taka wystraszona. 

Rozwieranie następowało błyskawicznie. Położna i lekarka co chwilę do mnie zaglądały. Nie było czasu na znieczulenie, zresztą nawet nie pomyślałam, żeby o nie poprosić. Skurcze były o wiele bardziej znośne niż przy porodzie Lenki. Wystarczyły głębokie wdechy, żeby je przetrwać. Kiedy pojawiło się uczucie parcia, położna przeprowadziła mnie na salę porodową.

Tu kolejny plus za to, że nie położyła mnie od razu plackiem na fotelu, tylko zaproponowała pozycję stojąco-kucającą. Czyli stanie, a kiedy zbliża się skurcz - kucanie. Po kilku próbach jednak doszłam do wniosku, że brakuje mi sił na takie kucanie i sama poprosiłam o możliwość położenia się na fotelu. Kolejny plus za to, że nie zostałam nacięta. Położna wyraźnie powiedziała, że zrobimy wszystko, żeby ochronić krocze. Pilnie więc jej słuchałam i wspólnymi siłami faktycznie udało się urodzić bez nacięcia. Podczas porodu położna wspierała mnie i dodawała otuchy, mówiąc, że świetnie mi idzie, że pięknie rodzę itd. To naprawdę pomagało.

Podczas porodu oczywiście obecna była lekarka, równie sympatyczna co położna. Bardzo miła była również pani neonatolog, która pojawiła się zaraz po porodzie, aby obejrzeć Bartka. Muszę więc przyznać, że personel towarzyszący mi podczas porodu oceniam bardzo wysoko.

Sala poporodowa dwuosobowa. Obiady - pyszne! Jedyny minus za bardzo wczesną kolację - nieraz podawana była już przed 17. Musiałam więc dokarmiać się bułkami ze szpitalnego bistro, bo nie byłam w stanie dotrwać do śniadania. 

Bardzo miła pani salowa, która bez zająknięcia wymieniła mi pościel na nową już po kilku godzinach od założenia pierwszej. Po pierwszym porodzie nie byłam zbytnio zadowolona z pomocy laktacyjnej. Teraz było inaczej. Wprawdzie nie mogłam przystawiać Bartka do piersi, ale pani od laktacji sama do mnie przyszła, o wszystko wypytała i zachęcała do rozkręcenia laktacji laktatorem. Przychodziła kilka razy dziennie, żeby dopytać, jak mi idzie i czy potrzebuję pomocy. Nie mam też żadnych zarzutów wobec obecnych na oddziale położnych, pielęgniarek i lekarzy. Złego słowa powiedzieć nie mogę.

Biorąc pod uwagę to, że Bartek zachorował na zapalenie płuc, tym razem mogę wypowiedzieć się również na temat oddziału patologii noworodka. Położne zajmujące się tam maluszkami i lekarze - cudowni! Naprawdę, aż byłam spokojna, że Bartek jest w dobrych i troskliwych rękach. Jedyny minus za dwie niezbyt sympatyczne położne na drugim odcinku. Pierwszy odcinek to ten, na którym maluchy leżą w inkubatorach. Na drugi przewożone są, kiedy stan zdrowia jest już dobry, normalnie jedzą, oddychają i leżą w otwartych "mydelniczkach". To z odcinka drugiego noworodki wypisywane są do domu. Dwie panie z tego odcinka - niemiłe, oziębłe, aż strach było zapytać o cokolwiek czy poprosić o pomoc. Na szczęście co chwilę następowała zmiana "obsady", więc trafiłam na nie tylko dwukrotnie.

Jeśli więc miałabym rodzić po raz trzeci (ha, ha, ha), ponownie bez wątpienia wybrałabym Ujastek.

2 komentarze: