Puknij się w głowę, zanim kupisz dziecku kolejną interaktywną zabawkę

17:04 Gosia Komentarzy: 13

zabawki

Współczesnych rodziców trapi choroba zajebistus od kołyskus. Infekcja bardzo zaraźliwa, przenosząca się drogą ustno-oczną, bo wystarczy mieć kontakt wzrokowy bądź słowny z zarażonym, a już choroba zaczyna panoszyć się w naszych umysłach. 

Sąsiadka opowiada o najnowszym laptopie for baby, który pierdzi, buczy, chodzi i tańczy? Bach! Zostałaś zainfekowana. Musisz, no po prostu musisz go mieć, bo inaczej twoje dziecko na pewno będzie powtarzać przedszkole. Od tego momentu zajebistus od kołyskus staje się twoim utrapieniem, twoim i twojego dziecka.

Czym się objawia? Chęcią podniesienia IQ nowo narodzonego dziecka do wymiarów ponadprzeciętnych. A tym, co ma w tym pomóc, są (m.in.) grająco-migająco-gadające ustrojstwa, sprytnie ukrywające się pod mylącą nazwą "zabawki interaktywne" (czasem, żeby podnieść cenę i jeszcze bardziej zwieść rodzica, dodatkowo pojawia się człon "edukacyjna").

Muszę wyznać, że również i ja zostałam zarażona, ale na szczęście uległam wyleczeniu w początkowej fazie. W porę puknęłam się w głowę. Nie dosłownie oczywiście, wirtualnie, powiedzmy. 

Pomogły mi dwie rzeczy. Pierwszą z nich była myśl, że "za naszych" czasów takiego plastikowego badziewia nie było. I co? Nie czuję żadnego ubytku umysłowego tylko z tego powodu, że rodzice nie podarowali mi dnia pewnego wszystko_robiącego_takiego_czegoś. Drugą, było olśnienie, jakiego doznałam dzięki Lence, która bardziej ucieszyła się z pudełka niż z jego zawartości (którą było oczywiście wszystko_robiące_takie_coś).   

A jakby tego było mało, dziś przeczytałam o wynikach eksperymentu, który jasno dowodzi, że zabawki interaktywne są do bani. Nie dość, że nie pomagają rozwijać umiejętności językowych u dzieci, to mogą nawet rozwój ten w pewnym stopniu opóźniać (jeśli to głównie te zabawki dominować będą w jego otoczeniu).

W eksperymencie wzięło udział 26 par rodzic-dziecko (w wieku 10-16 m-cy). Parom tym przydzielono do zabawy: elektroniczne zabawki (np. interaktywny laptop), tradycyjne zabawki (np. puzzle) albo książeczki z rysunkami. Interakcje między rodzicami a dziećmi były nagrywane. Okazało się, że zabawie interaktywnymi gadżetami towarzyszyło o wiele mniej "rozmów", o wiele mniej słów używali rodzice i o wiele mniej dźwięków wydawały maluchy. Bardziej ożywione "dyskusje" towarzyszyły zabawie książkami i tradycyjnymi zabawkami.

I dlatego teraz królują u nas kredki, klocki, puzzle i wszelkiej maści książeczki. A grające gadżety kurzą się w kącie. No dobra, czasem służą do puszczania melodyjek, w rytm których Lenka coraz chętniej podryguje.

13 komentarzy:

  1. To polecam jeszcze ciastolinę i piasek kinetyczny. I przesypywanie kaszy :D I jeszcze książeczki z naklejkami.
    U nas też tego typu rzeczy plus tak jak u Was puzzle, układanki logiczne, książeczki, klocki (ma drewniane, konstrukcyjne i duplo) rządzą.
    Za interaktywnymi nie przepada, choć ostatnio pożyczył od młodszej kuzynki biegającą i straszliwie głośno śpiewającą biedronkę i ją uwielbia :D Swoje też puści czasem, głównie dla muzyczki - ale zabawki klasyczne wygrywają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ciastolinę i piasek mam na celowniku i planuję zakup w najbliższym czasie :)

      Usuń
  2. Jestem za! Jakoś od zawsze myślałam, że interaktywne, głośne zabawki delikatnie ogłupiają... Jednak wszystko zależy również od fazy rozwoju. Tak czy siak jestem za kreatywnością;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie im więcej dziecko podczas zabawy musi samo kombinować, tym lepiej rozwija się jego kreatywność. A przy zabawkach interaktywnych nie musi właściwie w ogóle kombinować.

      Usuń
  3. Też czytałam ten artykuł i dało mi do myślenia. Moja Iza ma kilka takich zabawek, ale długo przy nich nie posiedzi, też bardziej podryguje do melodyjek niż się tym bawi. A wszelkie odgłosy np zwierzątek to woli w moim wykonaniu :)
    Nominowałam Cię do zabawy Liebster Blog Award. Szczegóły tutaj: http://nowawwielkimmiescie.blogspot.ie/2016/01/liebster-blog-award.html
    Mam nadzieję, że zechcesz wziąć udział :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melodyjki - to jest jedyne, do czego przydają się takie zabawki ;) Choć tak naprawdę można by je puszczać z youtube ;)

      PS Raczej nie bawię się w LBA, ale bardzo dziękuję za wyróżnienie :)

      Usuń
  4. Zgadzam się w 100%. Moja córcia ma bardzo mało "interaktywych zabawek" żyje i ma się dobrze ;) nawet nie przejawia zbytnio chęci do takich sprzętów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój synek dużo zabawek odziedziczył po swoim kuzynostwie, a ja mogłam zauważyć, że najlepiej bawi się tymi najprostszymi kubeczkami, piłeczkami, kartonikami a te interaktywne są czasem zaszczycone jego pięciominutową uwagą, więc popieram najprostsze rozwiązania :)

    OdpowiedzUsuń
  6. o to, to. Jest jeszcze jedna rzecz - mam wrazenie, że niektorzy rodzice mysla, że wszystkorobiaca zabawka zastapi ich w zabawie z dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nie znoszę tych grających plastików od zawsze i przyznam się, że kilka takich rzeczy Hanka dostała, a ja schowałam :P (niby na później, ale bardziej na święty nigdy)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety świat interaktywnych zabawek oszalał. U nas górują książeczki, układanki, kredki i inne tego typu zabawki. Synek woli pobawić się z nami autkami ;) Grających zabawek mamy tyle co kot napłakał, bo dla mnie to strata pieniędzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. W pełni się zgadzam ze wszystkim. Podobny wywód robiłam dziś u siebie na blogu http://natankowamama.blogspot.com/2016/01/zabawki-kupic-czy-nie-kupic.html. ja również na początku kupowałam zabawki z reklamy bo... nie wiem chciałam żeby dziecko wszystko miało naj... ale na szczęście zrozumiałam, że nie tedy droga:)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja z uporem dzieciakom w prezentach daję książki ;) i zwykle z dedykacją na ładnej osobnej karteczce, ot tak na pamiątkę.

    OdpowiedzUsuń