Od nadmiaru miłości można dostać mdłości

14:45 Gosia Komentarzy: 10

Odkąd pamiętam, miałam pecha do niewłaściwych mężczyzn. Nie chodzi mi jednak o typ niegrzecznego chłopca. W tym przypadku akurat mój głos rozsądku działał bardzo sprawnie. Podobno przed śmiercią przed oczami przewija się całe dotychczasowe życie. Kiedy natomiast ja napotykałam na swojej drodze rozbrajającego łajdaka, w wyobraźni wyświetlał mi się film pt. "Nasza wspólna przyszłość". Zwykle przypominał on bardziej horror niż komedię romantyczną. Głos rozsądku podpowiadał więc: "chrzanić to!". Więc chrzaniłam, i nasz romans kończył się, jeszcze zanim zaczął się na dobre.

Pisząc o "niewłaściwych mężczyznach" mam na myśli rozmemłanych romantyków, którzy gdyby tylko egzystowali kilka wieków temu, na pewno trudniliby się śpiewaniem rozdzierających serce serenad. Nie wiem czemu, może to przez mój wygląd niewinnej, czyt. romantycznej, blondynki (ha ha ha), przyciągałam takie męskie, irytujące egzemplarze jak miód pszczoły. Choć wolałabym porównanie: jak miód rozlazłe, flegmatyczne niedźwiedzie.

Jeden więc przez kilka lat liceum wodził za mną wzrokiem, a kiedy tylko zbliżały się Walentynki, mogłam być pewna, że otrzymam pełną serduszek pocztówkę. Czas na przerwach upływał mi więc zwykle na ucieczce przed szwendającym się za mną wielbicielem. Uciekać musiałam oczywiście też na szkolnych dyskotekach i klasowych wycieczkach.

Drugi z kolei wręczył mi dnia pewnego notesik zapisany wierszami. Dla wyjaśnienia dodam, że sama w młodości popełniłam kilka wierszy (bo kto nie popełnił?), ale na bycie natchnieniem dla kogoś do pisania takowych byłam wybitnie uczulona. Z uprzejmości więc przyjęłam, ale nawet do niego nie zajrzałam (teraz sobie myślę, że może było warto, tak z czystej ciekawości). Ten sam adorator wielokrotnie powtarzał mi, że ze mną to i pod mostem mieszkać może, byle razem. Biedak nie zdawał sobie sprawy, że takim gadaniem mnie tylko odstrasza, bo - co jak co - ale pod mostem znaleźć bym się chciała, szczególnie z nim.

Kiedy więc natrafiłam na Pe, z ulgą stwierdziłam, że nie jest on typem wyjącego do Księżyca romantyka. Oczywiście, zdarza się, że dostanę kwiaty, czekoladę, kiełbachę czy chipsy (o tym więcej tutaj). Ale gdyby podarował mi pluszową poduszkę w kształcie serca, a do niej dołączył liścik z poematem, padłabym trupem ze śmiechu.

Jak więc wyglądają nasze Walentynki? Zwykle obchodzimy je kilka dni przed lub po 14 lutego. Po to, aby uniknąć tej wszechogarniającej czerwonej tandety. Idziemy więc do kina lub na porządnego steka, po czym zwykle pada stwierdzenie: "możemy uznać, że to w ramach Walentynek było?". Po uzyskaniu obustronnej zgody, trzymając się za ręce, zadowoleni wracamy do domu.

G.

10 komentarzy:

  1. u mnie podobnie nieromantycznie i przez to cudownie :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe no z tym mięsem to zawsze się śmieje ;D masz tak jak ja, ja nawet tort na urodziny zażyczyłam sobie mięsny ;D
    Walentynki jak walentynki - nie lubię tego sztucznego święta :)
    U nas też - nieromantycznie, jakoś zwyczajnie - od zawsze i pewnie na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nigdy nie obchodziłam walę-tynków (no raz, w III klasie podstawówki), także doskonale rozumiem bojkot. Ale kurczę, dostałam dziś laysy niebieskie, moje ulubione, w ilości megapaki i nie powiem, to było bardzo miłe :D

    OdpowiedzUsuń
  4. mnie tez jakoś nigdy nie przekonywała ta czerwona tandeta.

    Będę zaglądała, bo podoba mi się tu. I zapraszam do mnie, jako przyszłej mamy w podobnym wieku :) Dopiero startuję ze swoimi zapiskami. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochajmy się cały rok. A nie dla picu. Od święta! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. fajnie napisane, fajne podsumowanie. Ja tam lubię walentynki, ale czerwona tandeta też do mnie nie przemawia :)) a co do wierszy to nie pamiętam żadnego mojego autorstwa niestety....jakoś mało twórczym dzieckiem byłam :D

    OdpowiedzUsuń
  7. No więc i mnie dopadło, zgodziłam się wziąć udział po trzeciej nominacji (trzeba było po piątej :P). Informuję Cię zatem, że zostałaś nominowana do opuszczenia domu Wielkiego Brata... wróć... nie ten scenariusz wzięłam... o ten:
    Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award: http://ja-pasjomatka.blogspot.com/2014/02/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  8. My jak zwykle nie pamiętamy o walentynkach. Oprzytomniałam dzisiaj i uświadomiłam sobie, ze spędzę je w domu z 10 facetami w mundurach. Akurat jedziemy z M na małe ćwiczenia. Nie jestem romantyczna i nie zamierzam być :-D

    OdpowiedzUsuń
  9. Też nie pogardziłabym kiełbachą, albo czipsami w ramach walentynek. Chociaż czekoladą też nie pogardzę w sumie (co sobie uświadomiłam, ponieważ właśnie przegryzam mleczną z orzechami w tym momencie).
    Pomysł obchodzenia walentynek w inny dzień całkiem praktyczny, chyba wykorzystam - nie dlatego, że mnie przeraża tłum ludzi i serduszek, tylko dlatego, że nigdy z niczym nie mogę się wyrobić na czas i moje plany wiecznie biorą w łeb. Więc jak uda się innego dnia, to też dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń