Jak przetrwać pierwszy miesiąc macierzyństwa?

15:39 Gosia Komentarzy: 27


Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ba, mówili wręcz, że będzie trudno. Nie spodziewałam się jednak, że chwilami będzie AŻ TAK ciężko. Że czasem będą pojawiać się myśli: "w co ja się wpakowałam?", że będę miała ochotę chwycić za walizkę i pójść w siną dal. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że pierwszy miesiąc macierzyństwa był - jak do tej pory - najtrudniejszym okresem w moim życiu. A jeśli ktoś powie, że początki macierzyństwa to wąchanie fiołków i zajadanie się różem, to uznam, że albo zwariował, albo kłamie.

Nie straszę, broń Boże. Jedynie z dobrego serca ostrzegam, żeby zawczasu odpowiednio się nastawić. Zawsze można się pocieszyć tym, że przy drugim dziecku to już podobno z górki.

Jak przeżyć pierwszy miesiąc i nie oszaleć?

1. Daj sobie pomóc. Kiedyś standardem był dom zamieszkiwany przez kilka pokoleń. Gdy rodził się kolejny członek rodziny, zajmowały się nim ciocie, babcie, prababcie i inne chętne do pomocy osoby. Dziś mało która młoda mama ma takie komfortowe warunki. Zwykle cały ciężar opieki nad maluchem spada na zmęczoną porodem i zalaną hormonami matkę oraz nieco zagubionego ojca. Biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że ojciec najczęściej spełnia się w roli żywiciela rodziny, to właśnie matka ma wszystko na głowie. Niedobrze, jeśli kobieca duma nie pozwala przyznać się do słabości i powiedzieć wprost: "nie daję rady".

Proś, a będzie ci dane. Proś więc o wsparcie, a gdy ktoś z dobrego serca sam ci je oferuje, nie odmawiaj. Nie jesteś terminatorem, a korzystanie z pomocy innych nie jest oznaką słabości, a zdrowego rozsądku.

2. Będzie lepiej. Śpisz po 2-3 godziny na dobę, szarpiesz się z karmieniem piersią, bo tak bardzo chciałaś, płaczesz po kątach i zarzekasz się, że to pierwsze i ostatnie. W takich chwilach, gdy ktoś mi mówił, że już niedługo będzie lepiej, miałam ochotę wziąć młotek i zrobić z niego użytek, na sobie i tym kimś. Prawda jest jednak taka, że po pierwszym miesiącu, a w szczególności po dwóch miesiącach, naprawdę jest lepiej.

Pierwszy miesiąc to ciągłe zmęczenie i hormonalna huśtawka. Przygnębienie potęguje fakt, że za cały wysiłek matka w zamian nie otrzymuje nic, ani uśmiechu, ani przytulenia, ani nawet głębokiego, świadomego popatrzenia w oczy. Poczekaj kilka tygodni, a maluch wynagrodzi cały trud.

3. Pomyśl o sobie. Nie namawiam cię do tego, żebyś codziennie robiła pełny makijaż i paradowała po mieszkaniu w małej czarnej. Powinnaś jednak czuć się dobrze we własnej skórze. Stań przed lustrem i szczerze przyznaj, jakie myśli przychodzą ci do głowy:
a) nie jest źle
b) wyglądam super
c) o Chryste, kto to jest?
d) chyba się zabiję

Jak ognia unikałam chodzenia w powyciąganych dresach, z tłustymi włosami i cieniami pod oczami. Nawet gdy padałam na twarz ze zmęczenia, starałam się zadbać o fryzurę (w sensie codziennie umyć włosy i jako tako związać), na twarz nałożyć krem, a pod oczy korektor i ewentualnie machnąć rzęsy tuszem. Z ubrań polecam zestaw legginsy plus tunika.

I na koniec pamiętaj: nie ma matek idealnych, są matki wystarczająco dobre.

27 komentarze:

Seria książeczek dla niemowląt "Oczami maluszka"

10:41 Gosia Komentarzy: 12

Od pewnego czasu prawdziwą furorę robią czarno-białe gadżety dla niemowląt. Jak twierdzą specjaliści, w pierwszych tygodniach i miesiącach życia to właśnie kontrastowe zestawienia przyciągają największą uwagę maluchów. Co więcej, niemowlęta najwyraźniej widzą obiekty, które znajdują się w odległości 20-30 cm od ich twarzy. W oparciu o te założenia powstała seria czarno-białych książeczek dla najmłodszych: "Oczami maluszka".

Początkowo do pomysłu podchodziłam z lekkim powątpiewaniem. Jednak cały mój sceptycyzm uleciał, gdy po raz pierwszy otworzyłam książeczkę i pokazałam obrazki Lence. Miała wtedy nieco ponad miesiąc. Nie tylko wpatrywała się w nie z zaciekawieniem, ale również wodziła wzrokiem, gdy manewrowałam książeczką na różne strony.


To naprawdę działa! Należy mieć jednak na uwadze to, że trzeba wybrać odpowiedni moment na wspólne "czytanie". Najbardziej właściwy jest tryb aktywnego czuwania, a więc gdy maluch jest wypoczęty i żądny przygód. Książeczek nie można traktować jak uspokajacza, kiedy niemowlę jest zmęczone czy rozdrażnione.

Seria "Oczami maluszka" składa się z czterech książeczek: trzech "standardowych", przeznaczonych dla niemowląt w wieku 0-6 miesięcy, oraz jednej harmonijki, dedykowanej dzieciom do roku, w której oprócz czerni i bieli pojawia się także czerwień. Co znajduje się na obrazkach? Zwierzęta, przedmioty codziennego użytku, owoce, a więc wszystko to, z czym maluch może mieć kontakt - co najmniej wzrokowy - już w pierwszych miesiącach życia. Duży plus za format i - przede wszystkim - trwałość książeczek, które wkrótce z pewnością staną się obiektem miętoszenia i ślinienia.

Polecam!

Więcej na temat serii "Oczami maluszka" na stronie: www.oczamimaluszka.pl

12 komentarze:

Lenka: 10. tydzień

10:48 Gosia Komentarzy: 7


W ciągu ostatnich kilku dni Lenka zmieniła się nie do poznania. I chodzi nie tyle o wygląd, choć i tu nie próżnuje, co o charakter. Moja mała dama wydoroślała. Coraz mniej czasu marnuje na marudzenie, a poświęca go raczej na tzw. aktywne czuwanie. Czyli rozgląda się z uwagą na wszystkie strony i zawiesza wzrok na co ciekawszych obiektach. Jak się również okazało, jest bardzo pogodnym dzieckiem. Rano, skoro świt, gdy tylko mnie zobaczy, uśmiecha się cudnie od ucha do ucha, pokazując swoje śliczne dziąsełka. Humor nie opuszcza jej także w ciągu dnia. Czasem wystarczy tylko uśmiechnąć się do niej, "zatitać" (czyt. "titititit"), ewentualnie powiedzieć coś równie głupiego, ale koniecznie wesołym tonem, i już bananek na buzi. Słodkości dodają wydawane przez nią odgłosy zadziwienia i zachwytu. Miodzio i tona lukru. Jej łagodniejsza natura ujawnia się też w nocy. Od tygodnia, ku mojej uciesze, budzi się tylko dwa razy, zwykle w okolicach godziny 2 i 5, zasypiając od razu po wypiciu ostatniego łyku mleka.

Lenka nabyła także nową umiejętność. Dotychczas piąstkę ssała tylko w pozycji "na matczynym ramieniu", gdy akurat paluszki znalazły się tuż pod jej buzią. Teraz piąstkę ciamka również na leżąco, samodzielnie celując łapką do ust. Wyraźnie widać, że nie jest to kwestia przypadku, a zamierzony proces będący wynikiem coraz lepszej koordynacji oko-ręka (matko, ale naukowo zabrzmiało...). Tym, co mnie jednak najbardziej zaskakuje, jest to, jak Lenka poznaje znajome twarze. Jeśli pojawi się ktoś nowy, przygląda mu się z uwagą. Kiedy natomiast w zasięgu wzroku ujawnię się ja lub moja mama (przez większość dnia to z nami ma do czynienia), od razu w oczach błyszczą radosne iskierki. Największe zdziwienie ogarnęło mnie wtedy, gdy poznała babcię po samym głosie, czyli nie widząc jej, a jedynie słysząc o poranku, zaśmiała się w głos.


Pannica rośnie jak na drożdżach. Na chwilę obecną waży 5100 g, a na długość mierzy 62 cm. Stópka: 10 cm.

A ja? Ja w końcu wybrałam się do fryzjera i pomalowałam paznokcie u stóp na krwistą czerwień. Co w połączeniu z coraz dłuższym snem daje całkiem wyspaną i szczęśliwą matkę.

7 komentarze:

Wyspałam się!

14:12 Gosia Komentarzy: 11


Po raz drugi. Co daje oszałamiającą częstotliwość wysypiania się raz na miesiąc. Dobre i to. Lenka zrobiła pobudki o 1 i 5, a potem dospałyśmy sobie do 8. Aż człowiekowi chce się cokolwiek robić.

A tu Lenka po przebudzeniu. Nie wiem czemu, ale kichanie u niemowląt rozczula mnie nawet bardziej niż malutkie stópki.

11 komentarze:

Lenka: 2. miesiąc

18:24 Gosia Komentarzy: 11


Olaboga! Dwa miesiące za nami. Święto to uczciłyśmy bardzo wystrzałowo. Lenka zafundowała matce pierwszą ekhm kupkę z wyrzutem. Na szczęście, mimo notorycznego niewyspania, refleks zachowałam całkiem niezły i udało mi się zrobić unik.

Z nowości: u Lenki uaktywniły się ślinianki. Wprawy w połykaniu śliny jeszcze nie ma, więc zdarza się jej zakrztusić podczas snu. Oczywiście, natychmiast budzi się wkurzona i usypianie trzeba zacząć od nowa.

Niemal codziennie rano Lenka wita mnie z uśmiechem na ustach. Chociaż określenie "rano" jest dość nieadekwatne. Jak dla mnie 5-6 to środek nocy. Najchętniej zamieniłabym się w niedźwiedzia i schowała do pierwszej lepszej jaskini. Jednak powszechnie wiadomo, że niemowlę nie zna słowa "później", więc staram się unieść kąciki w ust w czymś z grubsza przypominającym uśmiech, coby nie pomyślała, że matka nie cieszy się z tego, że ją widzi.

Lenka wyjątkowo upodobała sobie jeden z obrazów wiszących w pokoju. Wpatruje się w niego jak zahipnotyzowana. Obraz wygląda tak:


Zaczęłam nawet snuć domysły, że być może w poprzednim wcieleniu Lenka mieszkała w podobnych okolicznościach przyrody.

Na koniec trochę statystyk:
waga: 4800 g
wzrost: ok. 59 cm

11 komentarze:

Gruszka czy aspirator?

11:21 Gosia Komentarzy: 14


Za nami pierwszy lekki katarek. Przetestowałam i gruszkę, i aspirator NoseFrida. Co mogę polecić? Zdecydowanie aspirator. Dlaczego?

Gruszka
- nie ma możliwości rozłożenia na części i dokładnego wymycia i wyparzenia, co w przypadku infekcji ma ogromne znaczenie
- ograniczone możliwości regulacji siły i czasu trwania pojedynczego ssania. Czemu to takie ważne? Często wyciąganie smarków z noska wygląda jak zabawa w kotka i myszkę: ja wyciągam, Lenka wciąga z powrotem, i tak w kółko. Nieraz nawet przy maksymalnym ściśnięciu gruszki nie udawało się wydrzeć z nozdrzy upartego kolegi.
- trudno kontrolować głębokość, na którą wsadzamy końcówkę gruszki do noska, co przy wierzgającym maluchu może być dość niebezpieczne

Aspirator
- można rozkręcić na czynniki pierwsze i każdy element wyparzyć
- wymienne filtry (można dokupić zapasowe)
- ogromnym plusem jest możliwość dostosowania siły i czasu trwania ssania do potrzeb. Jeśli trzeba, można wciągać powietrze, a razem z nim wydzielinę, ile sił w płucach. A czasem naprawdę okazuje się to konieczne.
- szeroka końcówka, która uniemożliwia zbyt głębokie umieszczenie aspiratora w nosku, a równocześnie nie ogranicza skuteczności oczyszczania
- poręczne opakowanie

Początkowo niezbyt entuzjastycznie podchodziłam do idei wciągania smarków własnymi ustami, ale już po pierwszym użyciu okazało się, że nie jest tak źle. Sam aspirator jest dość długi, do tego dochodzi długi wężyk i wymienny filtr, więc różne nieprzyjemności nie docierają do naszej buzi. Choć nie wiem, jak wygląda kwestia wirusów, bo w ich przypadku podejrzewam, że wszelkie filtry mogą okazać się zbyt małą ochroną. U nas było tak, że najpierw ja byłam przeziębiona, potem Lenka. Nie wiem, jakby to wyglądało, gdyby to Lenka była pierwsza chora. Część rodziców twierdzi, że w wyniku używania aspiratora zarażają się od dziecka. Być może jest to jedyna przewaga gruszki. Ale ja akurat jestem zdania, że jak człowiek ma się zarazić, to i tak się zarazi, nieważne, czy przez aspirator, czy przez zwykły kontakt z dzieckiem. Na rynku dostępny jest również aspirator podłączany do odkurzacza (Katarek).


Katar to bardzo uciążliwa przypadłość. O sposobach radzenia sobie z nim, zarówno u dorosłych, jak i dzieci można przeczytać na stronie: http://drogadosiebie.pl/katar.

14 komentarze:

Słownik lenkowo-matkowy

14:24 Gosia Komentarzy: 15


Dopiero po ośmiu tygodniach uczenia się siebie nawzajem mogę stwierdzić, że komunikacja wychodzi nam coraz lepiej. Choć oczywiście wciąż zdarzają nam się małe nieporozumienia. Oto nasz krótki, ale bardzo treściwy słownik lenkowo-matkowy.

1. Zaciśnięte powieki, czerwień na twarzy i wrzask - "Jestem zła. Nie wiem za bardzo dlaczego, ale w każdym razie mam ochotę sobie popłakać".

2. Otwarte oczka, usteczka w podkówkę i przeciągłe "młeeee" - "Jest mi smutno", a czasem "Jestem głodna, więc cholercia zamiast tego smoczka dawaj mi mleko, i to już!".

3. Otwarte usteczka ułożone w lekki dzióbek, spojrzenia rzucane na wszystkie strony, radosne odgłosy zachwytu - "Ale fajowo! Tu ktoś chodzi, tam ktoś chodzi, o, a teraz mi tu czymś machają przed oczami. Więcej, więcej, więcej. Chcę się bawić!".

4. Podczas leżenia na rękach zaczyna się wyginać i wierzgać rączkami i nóżkami - "No daj już spokój z tym ciągłym noszeniem, chcę na kocyk. A jak nie, to przejdę do punktu 1.".

5. Szeroko otwarte oczy, ssanie smoczka w skupieniu - "Hmm z filozoficznego punktu widzenia nasza egzystencja jest krótka i pozbawiona sensu. Ciekawe, co na ten temat powiedziałby Nietzsche?".

6. Badawcze spojrzenia rzucane spod półprzymkniętych powiek - "Uważaj, obserwuję cię. Niech ci się nie wydaje, że już śpię, bo nie śpię. W każdej chwili mogę przejść do punktu 1. lub 2., więc miej się na baczności".



15 komentarze:

Otulaczek Motherhood

10:34 Gosia Komentarzy: 12


Otulaczek zakupiłam podczas ciążowej gorączki zakupów. Naczytałam się o metodzie dra Karpa i z miejsca zapragnęłam mieć takie cudo, które sprawi, że maluch uśnie w mgnieniu oka. Droższą i bardziej profesjonalną alternatywą jest słynny otulacz Woombie. Zniechęciła mnie jednak cena, szczególnie że nie miałam pewności, czy faktycznie Lenka zaprzyjaźni się z ideą spowijania. I jak się okazało, moje wątpliwości były słuszne.

Ale na początek kilka słów o samym otulaczku Motherhood. Wykonany jest z przyjemnego w dotyku, przepuszczającego powietrze materiału. Konstrukcję otulaczka najprościej opisać można tak: worek z dwoma "skrzydełkami", które zapina się na rzepy. Na pierwszy rzut oka wszystko super, schody jednak zaczynają się, gdy od teorii trzeba przejść do praktyki.

Otulaczek jest zdecydowanie za duży. Na stronie producenta przeczytamy: "(...) Otulaczek stworzony został z myślą o noworodkach i jest rekomendowany dla dzieci w pierwszych tygodniach życia". Zalecany przedział wagowy to: 3-7 kg. W rzeczywistości jednak właśnie w pierwszych tygodniach życia otulaczek okazał się być zbyt luźny (a Lenka ważyła powyżej 3 kg), nie było więc mowy o ciasnym otulaniu, a przecież o to właśnie chodzi. Kiedy natomiast Lenka podrosła na tyle, żeby rozmiarowo się wpasować, zaczęła wyjątkowo cenić sobie swobodę, rozkładając rączki na boki i wymachując nimi na wszystkie strony. Podobno nawet 3-miesięczne niemowlęta lubią być spowijane. Podobno. Lence widocznie nikt o tym nie powiedział.

Otulaczek leży więc w szafie, nieużyty ani raz. A Lenka wciąż śpi w swoim ukochanym rożku, który daje jej to, co ona lubi najbardziej: ogrzewanie nóżek i wolność dla rączek.

Czy więc warto kupić otulaczek Motherhood? Być może, ale według mnie tylko w dwóch przypadkach: gdy waga urodzeniowa noworodka przekracza 4 kg lub gdy maluch jest nieco starszy i lubi ciasne spowijanie.

12 komentarze:

Odciąganie pokarmy, czyli karmienie piersią inaczej (KPI)

10:35 Gosia Komentarzy: 42


Wpis ten dedykuję wszystkim przyszłym i świeżo upieczonym mamom, które z jakichś powodów nie mogą lub nie chcą karmić bezpośrednio z piersi, a mają pokarm i chciałyby zrobić z niego użytek. Nie jesteście skazane na mleko modyfikowane (choć słowo "skazane" nie jest tu odpowiednie, bo wcale nie uważam, żeby karmieniem MM było złem wcielonym). Wybór nie ogranicza się tylko do tych dwóch opcji: pierś albo MM. Jest również trzecia możliwość: karmienie mlekiem odciąganym.

Dlaczego nie wyszło mi karmienie piersią?
Moja historia z karmieniem piersią jest dość skomplikowana. Problemy z brodawkami, nawał pokarmu, nieustanne zastoje, zapalenie piersi. Wszystko to sprawiło, że do karmienia piersią mam jakiś wewnętrzny, głęboki uraz psychiczny. Na samą myśl o przystawianiu mam ochotę schować się pod stół. Nie potrafię przemóc się i kontynuować próby. Stanęło więc na tym, że staram się przystawiać Lenkę raz dziennie, zwykle rano, gdy jest wyspana, ma dobry humor i w miarę chętnie chwyta pierś (w nakładce). Choć i tak podczas takiego karmienia nie najada się i w ruch idzie butelka. 

Nie przemawia też do mnie argument zwolenników karmienia piersią, że jest to wygodne, bo można wyciągnąć pierś w dowolnym miejscu i czasie. Oczywiście nie mam nic przeciwko mamom karmiącym w miejscach publicznych, jednak wiem, że sama czułabym się skrępowana i tak czy siak gnałabym do domu, żeby podać pierś.

Te i inne powody zadecydowały o tym, że karmię mlekiem odciąganym. Wymaga to sporo samozaparcia i cierpliwości, ale wiem, że w ten sposób daję Lence to, co najlepsze, choć w nieco inny sposób. Deficytów w kwestii bliskości i emocjonalnej więzi nie dostrzegam. Zresztą od zawsze byłam zdania, że tym, co dziecko najbardziej potrzebuje jest mama szczęśliwa, a nie sfrustrowana ciągłymi próbami przystawiania do piersi.

Oczywiście zaznaczam, że ekspertem nie jestem. Poniższe rady wynikają z mojego własnego doświadczenia. Przed ich zastosowaniem skonsultuj się z położną lub konsultantką laktacyjną, gdyż każda informacja niewłaściwie stosowana zagraża psychicznemu dobrostanowi.

Jak utrzymać laktację?
Wielokrotnie spotkałam się z opinią, że jedynie systematyczne przystawianie dziecka do piersi gwarantuje utrzymanie laktacji. Jak zwykle, teoria teorią, a praktyka pokazuje coś innego. Tak jak napisałam: Lenka ssie pierś co najwyżej raz dziennie, czasem w ogóle. A mleka od dwóch miesięcy mam pod dostatkiem. Być może to kwestia rodzaju używanego przeze mnie laktatora. Podobno przy ręcznym czy zwykłym elektrycznym laktacja zanika, natomiast utrzymuje się przy laktatorze elektrycznym dwufazowym, a więc takim, który naśladuje rytm ssania dziecka. Ja taki posiadam i laktacja hula w najlepsze, więc możliwe, że to twierdzenie prawdziwe. Ważne jest natomiast regularne odciąganie, co prowadzi nas do kolejnego pytania, czyli...

Jak często odciągać pokarm?
Od samego początku pokarmu mam dużo, choć teraz na szczęście sytuacja się nieco unormowała. Z obu piersi jednorazowo ściągam ok. 200-250 ml. Czasem więcej, czasem mniej. Jednak piersi mimo tego, że są pełne, nie bolą, nie są twarde i przede wszystkim - nie tworzą się zastoje (tfu, tfu). W pierwszych tygodniach pokarm odciągałam co 2-2,5 godziny, również w nocy. Teraz wystarczy co 4 godziny, a w nocy nawet rzadziej.

W przypadku gdy karmi się wyłącznie odciąganym mlekiem ważne jest to, żeby ściągać pokarm "do dna". Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji. Dlaczego? Zarówno podczas ssania, jak i odciągania w pierwszej kolejności pojawia się mleko "lżejsze", którego zadaniem jest zaspokojenie pragnienia, dopiero po nim płynie pokarm bardziej treściwy. Jak to powiedziała moja położna, najpierw leci kompocik, potem schabowy. Żeby więc mieć pewność, że Lenka otrzymuje i to, i to, ściągam pokarm do końca. Jak sprawdzić, czy faktycznie w odciągniętym mleku znajdują się obie fazy? Wystarczy umieścić pojemnik z mlekiem w lodówce. Po pewnym czasie na powierzchni powinna utworzyć się kilkumilimetrowa warstewka tłuszczu.

Każdorazowo pokarm odciągam z obu piersi, zwykle po 10 minut każdą.

Jak przechowywać pokarm?
Do przechowywania odciągniętego pokarmu używam pojemników i woreczków BabyOno. Mleko w pojemniczkach trzymam w lodówce, natomiast pokarm w woreczkach mrożę w zamrażalniku. W lodówce mleko stoi zwykle nie dłużej niż 2-3 dni (choć może nawet 5). Zamrażalnikiem dysponuję takim wolno stojącym, w nim mleko może być przechowywane nawet pół roku. W temperaturze pokojowej mleko można trzymać teoretycznie do 8-12 godzin, ja jednak staram się wykorzystać je przed upływem 4-5 godzin. Jeśli Lenka nie zje całej porcji z butelki, ten sam pokarm podaję maksymalnie do 2 godzin. Dlaczego? W mleko, które miało kontakt ze śliną, łatwiej mogą namnażać się bakterie.

Przed podaniem nie podgrzewam mleka świeżo odciągniętego lub takiego, które stało w temperaturze pokojowej. Podgrzewać należy oczywiście to, które trzymane jest w lodówce. Podgrzewacza nie posiadam, więc korzystam z kąpieli wodnej: butelkę z mlekiem wkładam do garnuszka napełnionego wodą i stawiam na małym ogniu. Temperaturę mleka sprawdzam na wewnętrznej stronie przedramienia.

Jak myć butelki i pojemniki?
Po każdym użyciu myję butelkę lub pojemnik płynem do mycia butelek i smoczków NUK. Płyn sprawdza się świetnie, jednak jest mało wydajny, dlatego planuję zastąpić go zwykłym ekologicznym płynem do naczyń (stosowałam kiedyś Sonett i pewnie na niego padnie wybór). Po umyciu i dokładnym wypłukaniu zalewam butelki wrzątkiem. Raz w tygodniu wrzucam wszystko do gara i wygotowuję przez kilka minut. Oczywiście tak samo należy pamiętać o myciu wszystkich elementów laktatora, które mają kontakt z mlekiem. Do osuszania używam suszarki Canpol.

Czy ten system działa? Lenka otrzymuje wyłącznie moje mleko, nie dokarmiam MM. Biorąc pod uwagę fakt, że rośnie zdrowo i wesoło, mogę stwierdzić, że jak najbardziej tak.

42 komentarze:

Połogowy niezbędnik

11:34 Gosia Komentarzy: 17

Połóg za mną, co ginekolog potwierdził pytaniem: "Czy używa już pani męża? Bo wszystko ładnie zagojone". Oto lista rzeczy, które w ciągu kilku pierwszych tygodni po porodzie bardzo ułatwiły mi życie.

1. Koło do siedzenia. Czyli poduszka z dziurą, która ma uchronić newralgiczne miejsca przed niepotrzebnym uciskiem (czyt. bólem). Poduszki zaczęłam używać już w szpitalu, bo po próbach siadania na jednym pośladku zaczął mnie boleć kręgosłup. Koło uratowało mi tyłek, dosłownie. Używałam go przez ok. półtora tygodnia. Naprawdę warto je kupić, nawet jeśli nie posłuży zbyt długo. Tańszą alternatywą jest dmuchane koło do pływania, ale sama nie testowałam takiego rozwiązania, więc nie będę się wypowiadać.

2. Podkłady poporodowe Bella Mamma. Nie cieszą się zbyt dobrą opinią, ja jednak będę ich bronić. To, co niektóre mamy uważają za ich wadę, czyli brak ceratki, według mnie jest zaletą. Podkłady umożliwiają "oddychanie" okolic intymnych, a to po porodzie jest kwestią kluczową. Czasem nawet lepiej, żeby bielizna się pobrudziła, niż żeby "zaparzyć" sobie krocze. Nie uważam też, żeby powodem do narzekania była ich chłonność. Podkłady wymieniałam z taką samą częstotliwością jak podpaski podczas okresu. Wiadomo, na początku nieco częściej, a gdy krwawienie się zmniejszało - rzadziej. Ani raz nie zdarzyło mi się, żeby coś przeciekło. Wadą nie był też dla mnie brak kleju, który mocowałby podkład na miejscu. Podkład jest na tyle duży, że już sam ten fakt sprawia, że trzyma się solidnie tam, gdzie powinien. Niewątpliwie dodatkowym plusem jest niska cena. Wady? Podkłady odznaczają się pod ubraniem. Dla mnie jednak nie stanowiło to problemu, bo nosiłam głównie nieco dłuższe tuniki. Podsumowując: polecam z czystym sumieniem.

3. Majtki siateczkowe Hartmann. Świetne! Jak dla mnie mają same zalety. Wykonane z przewiewnej siatki, zapewniającej przepływ powietrza. Wielokrotnego użytku: w przypadku zabrudzenia wystarczy przeprać wodą z mydłem. Schną błyskawicznie. W połączeniu z podkładami Bella Mamma duet idealny.

4. Podkłady na łóżko Seni. W pierwszych dobach po porodzie można dodatkowo wspomagać się podkładami na łóżko, które chronią pościel przed ewentualnymi zabrudzeniami. Ja akurat używałam podkładów Seni. Zostało mi kilka i obecnie używam ich jako podkładów do przewijania.

5. Płyn ginekologiczny Lactacyd Femina Plus. Płyn Lactacyd (emulsję bądź płyn ginekologiczny) stosuję od niepamiętnych czasów. Do głowy więc mi nawet nie przyszło, żeby na czas połogu szukać innego preparatu. Raz, kilka lat temu, zdarzyło mi się zdradzić Lactacyd z innym płynem, co przypłaciłam infekcją. Od tego czasu jestem mu wierna. W połogu do przemywania okolic intymnych używałam wyłącznie jego, żadnych dodatkowych specyfików, i sprawdził się doskonale.

6. Maść Procto Glyvenol. Do czego służy, wiadomo, więc nie będę się rozwodzić. W każdym razie: działa!

G.

17 komentarze:

Lenka: 7. tydzień

12:49 Gosia Komentarzy: 9

Nie ogarniam tego dziecka! A dokładniej tego, jak szybko się zmienia. Właśnie przechodzimy kolejny skok rozwojowy. Od kilku dni grymaszeniu nie ma końca. Wczoraj przeszła samą siebie, marudząc od rana do wieczora, z półgodzinną przerwą na drzemkę. Przyznam, że zaczęłam się denerwować. Chora? Efekt szczepienia? Kolka? Ale brzuszek miękki, gorączki brak, podobnie jak jakichkolwiek innych niepokojących objawów. Aż nagle mnie olśniło: skok rozwojowy! Pierwszy przypada na 5. tydzień, drugi właśnie na 7-9. Swoją drogą wydaje mi się, że zdecydowanie zbyt często rodzice za grymaszenie obwiniają szczepienie lub - przede wszystkim - kolkę, zapominając o istnieniu czegoś takiego jak właśnie skok rozwojowy.

Oprócz skłonności do humorów w oczy rzuca się fakt, że Lenka coraz bardziej interesuje się własnymi rączkami, co przybiera rozczulającą formę ssania własnej piąstki, dodatkowo okraszonego uroczymi odgłosami ciamkania. Można rozpłynąć się ze słodkości. Coraz dłużej i "rozumniej" przygląda się otoczeniu, a zwłaszcza twarzom. Chętniej się uśmiecha. Kiedy przechodzi w tryb czuwania, można z nią "rozmawiać", czyli gadać głupoty, otrzymując w zamian odgłosy przypominające mieszankę zachwytu i zdziwienia. Podejmuje pierwsze próby przewracania się z plecków na bok, a trzymana na ramieniu dziarsko unosi główkę.


Śpiąca królewna

Wprawdzie zdarzają się takie dni jak wczoraj, gdy wszelkie plany trafia szlag, to jednak można już nieśmiało stwierdzić, że Lenka funkcjonuje według pewnego harmonogramu. Kąpiel ok. 19.30, o 20.30 zwykle już smacznie śpi. Pierwsza pobudka ok. 1-2, druga ok. 4-5. Drugą pobudkę Lenka traktuje przeważnie jako tą ostateczną, mając gdzieś zwichrzone włosy matki i nieprzytomne spojrzenie, świadczące o tym, że matka najchętniej pospałaby jeszcze z kilka godzin. Jeśli Lenka ma dobry nastrój, układam ją w łóżeczku i włączam karuzelkę, licząc na to, że uchwycę choć kwadrans snu. Ale nie oszukujmy się, zdarza się to dość rzadko i muszę zaczynać dzień o tak absurdalnej godzinie. Plan dnia to jedna wielka ruletka, choć w miarę stałym punktem programu jest "obiadek" o 12.

Poza tym: muszę nieco zaktualizować informacje zawarte w poście o usypianiu Lenki. Metoda coraz częściej zawodzi, bo Lenka ma w poważaniu jej podstawowe założenie, czyli ciasne otulanie. Ceni sobie swobodę, przyjmując najchętniej pozę na Jezusa z Rio (ilustracja poniżej). Ostatnio usypia u mnie na ramieniu.



G.

9 komentarze: