Facet przy porodzie: najprawdziwsza prawda
Miało go nie być. Bo to nie jest miejsce dla faceta. Bo po co ma to oglądać. Żeby się zniechęcił? Żeby mu się koszmary śniły ze mną w roli głównej? Żebym została tylko matką i żoną, a przestała być kochanką?
"Pe będzie przy porodzie?", pytali. "Nie!", odpowiadałam. I mówiłam to z pełnym przekonaniem. Całą ciążę wiedziałam, że nie chcę go na sali porodowej. Przedporodowej - ok. Prysznic, masaż, piłka. Wszelka pomoc mile widziana. Ale jego stopa miała nie przestąpić progu pomieszczenia, w którym miałam leżeć ja i rodzić nasze wspólne dziecko. To przeświadczenie towarzyszyło mi do ostatniej chwili. Nawet gdy skurcze parte zginały mnie w pół. Ba, nawet gdy już leżałam na fotelu. Decyzję podjęła za mnie położna, która po prostu mego męża zawołała, żeby pełnił rolę podawacza wody i maski tlenowej.
I jestem jej za to wdzięczna.
Miało go nie być. Więc nie ustaliliśmy planu działania. Gdzie ma stać. Co robić. Jak się zachowywać. Stanął więc tak, że widział wszystko. Ja nie wiedziałam, że widzi wszystko. Choć, szczerze mówiąc, w tamtym momencie miałam to całkowicie gdzieś. Robił to, co miał robić: gdy skurcz ustępował, podawał wodę i nakładał mi maskę. Nie odzywał się. Dzięki Bogu! Gdyby zaczął rzucać hasłami "dasz sobie radę!", "świetnie ci idzie!", "jeszcze tylko trochę!", to podniosłabym się z tego fotela i mu przywaliła. Stał więc, kontemplował. To wystarczyło. Samą swoją obecnością dodawał mi sił.
Jest Lenka. Nie pamiętam jego reakcji ani wyrazu twarzy. Byłam tak oszołomiona, że cały wszechświat skurczył się do przestrzeni wokół mnie i córeczki. Wiem tylko, że przeciął pępowinę. I że zrobił zdjęcie, jak trzymam Lenkę. Zdjęcie, które oglądam z namaszczeniem niemal codziennie.
Miało go nie być. Trochę się więc bałam, co z tego wyniknie. Z pewną taką nieśmiałością starałam się wyciągnąć od niego, jakie ma poporodowe wrażenia.
Jest dla mnie pełen podziwu. Kocha mnie jeszcze bardziej. Jego słowa.
A kochanką być nie przestałam.
I kocham go jeszcze bardziej.
Wiesz co, teraz to ja czytając tego posta się wzruszyłam - piękny! Oj taki dzisiaj dzień pełen wzruszeń :)
OdpowiedzUsuńMatki ogólnie jakieś bardziej skłonne do wzruszeń są ;) Może mają więcej powodów ku temu?
UsuńZarówno mój mąż jak i ja do ostatniej chwili również zaprzeczaliśmy, że mąż będzie przy porodzie. On nawet tego nie brał pod uwagę (taki z niego bohater) ja też wolałam, żeby tego nie widział (sama też wolałabym przy tym nie być). Jednak wszystko tak szybko się potoczyło, że biedak nie zdążył uciec. A ja chodź umierałam z bólu i wzruszenia cały czas zerkałam czy aby na pewno mąż nie widzi za wiele :p Teraz jesteśmy szczęśliwi, mąż przecinał pępowinę i od razu mógł zobaczyć syna.
OdpowiedzUsuńCzyli podobnie jak u nas :) Pe niby mówił, że zrobimy, jak ja będę chciała, ale miałam wrażenie, że jednak wolałby nie być. A teraz widzę, że jest bardzo szczęśliwy, że jednak był :)
UsuńU nas było bardzo podobnie :)
UsuńKasia :)
Ja od początku nie chciałam męża przy porodzie i mimo wszystko nie zmieniłabym zdania. Ale w moim przypadku nawet nie miałabym takiej możliwości, bo choć chciałam rodzić sn, to syn urodził się 2 tyg, po terminie, po trzech nieudanych próbach wywołania porodu - przez cesarkę.
OdpowiedzUsuńWiadomo, to jest bardzo indywidualna decyzja i - tak jak napisała niżej Retromoderna - w żadnym wypadku nie należy zmuszać, ani siebie, ani męża.
UsuńPiękny wpis. :) Wzruszający.
OdpowiedzUsuńDla mojego męża akurat było oczywiste, że będzie przy porodzie. I nie wyobrażam sobie, że go mogłoby nie być. Ale rozumiem, że nie każdy chce. Jest to indywidualna sprawa. Nie wolno też zmuszać.
Wychodzi na to, że zaczynam się specjalizować we wzruszających wpisach ;)
UsuńDla mnie dopiero teraz jest oczywiste, że przy drugim porodzie będzie na pewno :)
Mój mąż, gdy urodziła się Hanka płakał, ja nie płakałam. Był bardziej poruszony niż ja. Ja byłam tak wykończona, że niewiele w ogóle pamiętam z tych pierwszych chwil. Też widział wszystko i nawet trzymał mnie, gdy parłam w pozycji kucznej i też zrobił pierwsze i jedyne na sali porodowej zdjęcie- jedynie jakie mamy jeszcze nieumytej córeczki. Uważam, że związek po narodzinach dziecka zmienia się i dojrzewa i współczuję ludziom, których związki są w stanie zmienić "brzydkie widoki". Bo to chyba słabe związki.
OdpowiedzUsuńTo prawda. Wspólny poród to niezły test dla związku.
UsuńRany ja nie wyobrażam sobie porodu bez męża. Był dla mnie doskonałym wsparciem. Uspokajał mnie i dodawał sił. Cieszę się, że był przy mnie...
OdpowiedzUsuńAle to wszystko chyba dlatego, że jestem bardzo strachliwa i boję się tego co nieznane... Bez niego mogłabym sobie nie poradzić....
Mówiłam mu tylko, że ma "tam" nie patrzeć. Ale mam za bardzo ciekawskiego faceta... hehe :) Niemniej - kochanką jestem dalej :D
No właśnie, mimo wszystko chyba facet jest ciekawy, jak to tam wygląda ;) Nie dziwię się. W sumie sama bym była ;D
UsuńMój mąż początkowo nie chciał ale im bliżej porodu tym bardziej był pewien, że chce w tym uczestniczyć :) wyszedł tylko na godzinę, mówiąc, że nie może wytrzymać tego jak cierpię ale wrócił i był, a nawet służył mi, dosłownie, jako oparcie podczas ostatniego etapu porodu.
OdpowiedzUsuńZarówno mój mąż, jak i ja cieszymy się, że przeszliśmy przez to razem :)
Mój mąż wpadł w lekki popłoch, jak zaczęły się skurcze parte i dość głośno dawałam wyraz temu, że boli jak diabli. Mężczyzn chyba generalnie najbardziej przeraża właśnie ta bezradność. Że nie mogą NIC zrobić, żeby pomóc.
UsuńMy w sumie nie rozmawialiśmy na ten temat za wiele i go nie roztrząsaliśmy. Po prostu jasne dla nas było, że Tomek ze mną będzie i basta. I wcale nie był bezradny, bo głównie dzięki niemu dawałam radę przy bólach krzyżowych, które dzielnie rozmasowywał.
OdpowiedzUsuńCzytam i łzy mi lecą;) mojego M nie było przy porodzie ale nie zaluje takiej decyzji. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że ten wpis jest aż tak wzruszający :) pozdrawiam!
UsuńMiałam identyczne podejście do porodu:) I (nie)stety się nie zmieniło, bo nie miało kiedy. Na CC M. by nie wpuścili, a i tak było zrobione z zaskoczenia,więc M. nie miał szans dojechać na czas.
OdpowiedzUsuńDobrze, że dla Was tak dobrze się wszystko potoczyło i że wspólny poród miał taki dobry wpływ na Wasz związek:)
Mój przy porodzie nie był. Nie dlatego, że nie chciałam. Wiem, że gdybym poprosiła byłby, ale ja Go znam, wiem jak reaguje gdy wie, że cierpie, że coś boli...
OdpowiedzUsuńNie wiem jakby zareagował itd...wiem,że był cudownym wsparciem po porodzie. Zaraz po pomagał mi zmieniać wkłady poporodowe, pocieszajac, że ładnie mniei zszyli itd...
Pepowiny by nie przecinał tak czy inaczej, bo mała po urodzeniu nie zapłakała od razu, musieli podać tlen, była podduszona pępowiną, nie dostałam jej jak inni, pokazali mi na sekundę i dopiero 3 godziny później ja zobaczyłam..
Być może przy kolejnym dziecku zdecydujemy się na poród rodzinny? Nie wiem... Czas pokaże :)
Co do Ciebie: najważniejsze, że oboje jesteście teraz zadowoleni.