Facet przy porodzie: najprawdziwsza prawda

20:59 Gosia Komentarzy: 20


Miało go nie być. Bo to nie jest miejsce dla faceta. Bo po co ma to oglądać. Żeby się zniechęcił? Żeby mu się koszmary śniły ze mną w roli głównej? Żebym została tylko matką i żoną, a przestała być kochanką?

"Pe będzie przy porodzie?", pytali. "Nie!", odpowiadałam. I mówiłam to z pełnym przekonaniem. Całą ciążę wiedziałam, że nie chcę go na sali porodowej. Przedporodowej - ok. Prysznic, masaż, piłka. Wszelka pomoc mile widziana. Ale jego stopa miała nie przestąpić progu pomieszczenia, w którym miałam leżeć ja i rodzić nasze wspólne dziecko. To przeświadczenie towarzyszyło mi do ostatniej chwili. Nawet gdy skurcze parte zginały mnie w pół. Ba, nawet gdy już leżałam na fotelu. Decyzję podjęła za mnie położna, która po prostu mego męża zawołała, żeby pełnił rolę podawacza wody i maski tlenowej.

I jestem jej za to wdzięczna.

Miało go nie być. Więc nie ustaliliśmy planu działania. Gdzie ma stać. Co robić. Jak się zachowywać. Stanął więc tak, że widział wszystko. Ja nie wiedziałam, że widzi wszystko. Choć, szczerze mówiąc, w tamtym momencie miałam to całkowicie gdzieś. Robił to, co miał robić: gdy skurcz ustępował, podawał wodę i nakładał mi maskę. Nie odzywał się. Dzięki Bogu! Gdyby zaczął rzucać hasłami "dasz sobie radę!", "świetnie ci idzie!", "jeszcze tylko trochę!", to podniosłabym się z tego fotela i mu przywaliła. Stał więc, kontemplował. To wystarczyło. Samą swoją obecnością dodawał mi sił.

Jest Lenka. Nie pamiętam jego reakcji ani wyrazu twarzy. Byłam tak oszołomiona, że cały wszechświat skurczył się do przestrzeni wokół mnie i córeczki. Wiem tylko, że przeciął pępowinę. I że zrobił zdjęcie, jak trzymam Lenkę. Zdjęcie, które oglądam z namaszczeniem niemal codziennie.

Miało go nie być. Trochę się więc bałam, co z tego wyniknie. Z pewną taką nieśmiałością starałam się wyciągnąć od niego, jakie ma poporodowe wrażenia.

Jest dla mnie pełen podziwu. Kocha mnie jeszcze bardziej. Jego słowa.

A kochanką być nie przestałam.

I kocham go jeszcze bardziej.

20 komentarzy:

  1. Wiesz co, teraz to ja czytając tego posta się wzruszyłam - piękny! Oj taki dzisiaj dzień pełen wzruszeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matki ogólnie jakieś bardziej skłonne do wzruszeń są ;) Może mają więcej powodów ku temu?

      Usuń
  2. Zarówno mój mąż jak i ja do ostatniej chwili również zaprzeczaliśmy, że mąż będzie przy porodzie. On nawet tego nie brał pod uwagę (taki z niego bohater) ja też wolałam, żeby tego nie widział (sama też wolałabym przy tym nie być). Jednak wszystko tak szybko się potoczyło, że biedak nie zdążył uciec. A ja chodź umierałam z bólu i wzruszenia cały czas zerkałam czy aby na pewno mąż nie widzi za wiele :p Teraz jesteśmy szczęśliwi, mąż przecinał pępowinę i od razu mógł zobaczyć syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli podobnie jak u nas :) Pe niby mówił, że zrobimy, jak ja będę chciała, ale miałam wrażenie, że jednak wolałby nie być. A teraz widzę, że jest bardzo szczęśliwy, że jednak był :)

      Usuń
    2. U nas było bardzo podobnie :)

      Kasia :)

      Usuń
  3. Ja od początku nie chciałam męża przy porodzie i mimo wszystko nie zmieniłabym zdania. Ale w moim przypadku nawet nie miałabym takiej możliwości, bo choć chciałam rodzić sn, to syn urodził się 2 tyg, po terminie, po trzech nieudanych próbach wywołania porodu - przez cesarkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, to jest bardzo indywidualna decyzja i - tak jak napisała niżej Retromoderna - w żadnym wypadku nie należy zmuszać, ani siebie, ani męża.

      Usuń
  4. Piękny wpis. :) Wzruszający.
    Dla mojego męża akurat było oczywiste, że będzie przy porodzie. I nie wyobrażam sobie, że go mogłoby nie być. Ale rozumiem, że nie każdy chce. Jest to indywidualna sprawa. Nie wolno też zmuszać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychodzi na to, że zaczynam się specjalizować we wzruszających wpisach ;)
      Dla mnie dopiero teraz jest oczywiste, że przy drugim porodzie będzie na pewno :)

      Usuń
  5. Mój mąż, gdy urodziła się Hanka płakał, ja nie płakałam. Był bardziej poruszony niż ja. Ja byłam tak wykończona, że niewiele w ogóle pamiętam z tych pierwszych chwil. Też widział wszystko i nawet trzymał mnie, gdy parłam w pozycji kucznej i też zrobił pierwsze i jedyne na sali porodowej zdjęcie- jedynie jakie mamy jeszcze nieumytej córeczki. Uważam, że związek po narodzinach dziecka zmienia się i dojrzewa i współczuję ludziom, których związki są w stanie zmienić "brzydkie widoki". Bo to chyba słabe związki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Wspólny poród to niezły test dla związku.

      Usuń
  6. Rany ja nie wyobrażam sobie porodu bez męża. Był dla mnie doskonałym wsparciem. Uspokajał mnie i dodawał sił. Cieszę się, że był przy mnie...
    Ale to wszystko chyba dlatego, że jestem bardzo strachliwa i boję się tego co nieznane... Bez niego mogłabym sobie nie poradzić....

    Mówiłam mu tylko, że ma "tam" nie patrzeć. Ale mam za bardzo ciekawskiego faceta... hehe :) Niemniej - kochanką jestem dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, mimo wszystko chyba facet jest ciekawy, jak to tam wygląda ;) Nie dziwię się. W sumie sama bym była ;D

      Usuń
  7. Mój mąż początkowo nie chciał ale im bliżej porodu tym bardziej był pewien, że chce w tym uczestniczyć :) wyszedł tylko na godzinę, mówiąc, że nie może wytrzymać tego jak cierpię ale wrócił i był, a nawet służył mi, dosłownie, jako oparcie podczas ostatniego etapu porodu.
    Zarówno mój mąż, jak i ja cieszymy się, że przeszliśmy przez to razem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż wpadł w lekki popłoch, jak zaczęły się skurcze parte i dość głośno dawałam wyraz temu, że boli jak diabli. Mężczyzn chyba generalnie najbardziej przeraża właśnie ta bezradność. Że nie mogą NIC zrobić, żeby pomóc.

      Usuń
  8. My w sumie nie rozmawialiśmy na ten temat za wiele i go nie roztrząsaliśmy. Po prostu jasne dla nas było, że Tomek ze mną będzie i basta. I wcale nie był bezradny, bo głównie dzięki niemu dawałam radę przy bólach krzyżowych, które dzielnie rozmasowywał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam i łzy mi lecą;) mojego M nie było przy porodzie ale nie zaluje takiej decyzji. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że ten wpis jest aż tak wzruszający :) pozdrawiam!

      Usuń
  10. Miałam identyczne podejście do porodu:) I (nie)stety się nie zmieniło, bo nie miało kiedy. Na CC M. by nie wpuścili, a i tak było zrobione z zaskoczenia,więc M. nie miał szans dojechać na czas.
    Dobrze, że dla Was tak dobrze się wszystko potoczyło i że wspólny poród miał taki dobry wpływ na Wasz związek:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mój przy porodzie nie był. Nie dlatego, że nie chciałam. Wiem, że gdybym poprosiła byłby, ale ja Go znam, wiem jak reaguje gdy wie, że cierpie, że coś boli...
    Nie wiem jakby zareagował itd...wiem,że był cudownym wsparciem po porodzie. Zaraz po pomagał mi zmieniać wkłady poporodowe, pocieszajac, że ładnie mniei zszyli itd...
    Pepowiny by nie przecinał tak czy inaczej, bo mała po urodzeniu nie zapłakała od razu, musieli podać tlen, była podduszona pępowiną, nie dostałam jej jak inni, pokazali mi na sekundę i dopiero 3 godziny później ja zobaczyłam..

    Być może przy kolejnym dziecku zdecydujemy się na poród rodzinny? Nie wiem... Czas pokaże :)

    Co do Ciebie: najważniejsze, że oboje jesteście teraz zadowoleni.

    OdpowiedzUsuń